niedziela, 17 stycznia 2016

Rozdział 35.

Koniec semestru trochę namieszał mi w harmonogramie pisania... Ale udało mi się to wszystko na tyle, że nie mam żadnej 3, a moja średnia to 4,47. W 3gim to chyba nie aż tak źle, co? Teraz też nie szczególnie ten rozdział wyszedł późno, bo nie dość, że mam okres, to jeszcze dopadła mnie grypa, także ogółem wstałam o 9, zjadłam, poszłam spać, wstałam o 13 zjadłam, poszłam spać, wstałam o 15:30 i piszę. Także wiecie. Tragedia :c
Proszę rozdział i mówię z góry, że już nie będę dopasowywać muzyki do czasów Huncwotów. Jeśli gdziekolwiek pojawi się jakakolwiek piosenka to będzie ona z naszych czasów i będzie to najpewniej coś w stuli Adam Lambert/1D/JB bo jakoś teraz tego słucham. Znaczy Adasia zawsze słucham, bo jestem jego fanką, ale... Ej. Rozdział.
Proszę, czytajcie, chociaż wiele to tego nie ma :D


Czytam - KOMENTUJĘ
____________________________________________________________________________________________

         Przez następnych kilka godzin Huncwoci nie mogli nadziwić się talentowi kucharskiemu Petera. Byli wręcz zszokowani i to go bawiło, ale nic nie mówił, tylko słuchał ich pochwał. Rzadko się zdarzało, żeby Pettigrew był w czymś lepszy od innych, a tu proszę. I to do tego tak przydatna rzecz! "Przez żołądek do serca" mówił Remus. Syriusz i James zaś zgodnie stwierdzili, że kiedyś dzięki temu zdobędzie dziewczynę. Śmiał się z nich. Przemierzali korytarze zwracając na siebie niemałą uwagę innych, ponieważ rozmawiali głośno i momentami wskakiwali na różne rzeczy typu parapet, czy podwyższenie na którym stała zbroja. Inni uczniowie zastanawiali się, skąd oni mają tyle energii, zaś starsi od nich patrzyli na ich poczynania albo z rozbawieniem, albo z irytacją. Tylko, że żadnego z nich to nie obchodziło, może dlatego, że czuli się beztrosko. Kiedy człowiek nie przejmuje się innymi i korzysta z życia, nagle wszystkie problemy znikają i wszystko jest idealne.
         Wieczorem siedzieli grzecznie w swoim dormitorium. Rozmawiali jednocześnie zajmując się swoimi sprawami.
- Jutro mamy arytmetykę - powiedział Remus ze śmiechem, drążąc nożykiem w drewnie. W jego głowie powstała niesamowita wizja latającego feniksa i teraz próbował ją odtworzyć w materiale.
- Tak. Ciekawi mnie to - stwierdził James. - Ale wiem, że dla mnie to będzie raczej okropne.
- Też tak myślę, Jim. Nie widzę w tobie matematyka. W Syriuszu też. W Peterze też... - Remus ledwo skończył zdanie i zaczął się śmiać. Przyjaciele spojrzeli na niego oskarżycielsko. - Hej, ale nie mówię, że ja jestem wybitny! W szkole, jak jeszcze chodziłem, z matematyki miałem zazwyczaj między 4, a 5.
Syriusz opadł głową na czytaną przez niego gazetę. Była to jedna z tych kolorowych, kupowanych przez mugolskich nastolatków. Jak on ją zdobył?
- To będziesz nam pomagać - stwierdził Peter, uśmiechając się do niego znad czekoladowej bombonierki.
- Jak w większości innych przedmiotów? Zejdźcie ze mnie - Remus wywrócił oczami.
James parsknął śmiechem.
- Bo ty jesteś mądrym wilczuniem. I to jest piękne - puścił do niego oczko.
- Z kim piszesz, Jim? - Zapytał Syriusz okularnika, który rzeczywiście co chwila stukał w ekran swojego smartfona*.
- Z Kingsleyem. Poszedł z Megan do jakichś jej znajomych z Ravu i tak trochę czuje się nie na miejscu - Potter zaśmiał się lekko.
- Dziwna dziewczyna to i znajomych ma dziwnych - Black wzruszył ramionami.
- Ja tam ją lubię - wtrącił Remus lekko zirytowanym głosem, bo właśnie krzywo wyciął kawałek drewna, psując tym nieco wygląd lewego skrzydła feniksa.
- A ja się jej boję. Jest taka inna niż wszyscy, to mnie jakoś tak irytuje - powiedział Peter. Mówił dość niewyraźnie, bo pochłaniał kolejną czekoladkę.
- Wiemy już Pet, że nie lubisz inności - zaśmiał się okularnik.
Po chwili dołączyła do niego reszta.
***
         Patrzyła na list leżący na jej biurku. Dostała odpowiedź i cieszyła się z tego, ponieważ w końcu wiedziała, co robić. Już od jakiegoś czasu była wręcz przerażona faktem, że zgubiła najważniejszą książkę w jej życiu i do tego tak jednoznacznie potwierdzającą to, kim jest. Gdyby jej uczniowie się dowiedzieli... To byłoby co najmniej okropne. Czy chcieliby, żeby bronienia się uczył ich zabójca? To się przecież mija z celem. Ale ludzie nie rozumieją, bo szufladkują ich do właśnie takich osób. A oni przecież pomagają innym. Zabijają, tak. Ale tych złych. Tych, którzy dobro swoje przedkładają nad dobro innych. Tych, którzy dla swojej chorej idei mordują niewinnych. Zło jest pojęciem względnym, ale chyba większość osób się z nią zgodzi. Tak się nie robi.
         Przypomniała sobie ten jeden dzień, kiedy siedziała na dachu domku w Hogsmeade. Myślała wtedy o swojej rodzinie. Miała tak dużo rodzeństwa, mogli być wszyscy razem szczęśliwi. Ale właśnie to względne zło sprawiło, że z nich wszystkich została tylko ona. Była najstarsza, po niej kolejno Federico, Ezio, Claudia i najmłodszy Petruccio. Wszystkich kochała i o wszystkich się troszczyła. Kiedy ich służąca zajmowała się domem, ona bawiła się z małym Petrucciem, dwa lata od niego starszą Claudią i pięcioletnim wtedy Eziem. Pamiętała to, chociaż miała wtedy 12 lat. Federica nie było w domu, bo poszedł z mamą do miasta. Miał jej pomóc w zakupach. Maria chciała wychować swoich synów na dżentelmenów, którzy zawsze będą pomagać kobietom. I pomimo faktu, że jej najstarszy syn miał dopiero 8 lat, ona już wpajała mu wszystkie ważne dla niej zasady. Zabawne teraz było to, że żaden z jej braci nie zdążył założyć rodziny. Nawet Ezio, który stał się istnym casanovą. Nie mógł, bo myślał tak, jak ona - lepiej nie narażać innych na niebezpieczeństwo. Poza tym, nie miał czasu na takie rzeczy. Ważniejsze było ratowanie świata przed szalonym mężczyzną, który zamierzał wykorzystać niepojęty przez siebie artefakt, do panowania nad ludźmi. Ona pomagała bratu, ale dawała mu wolną rękę przy zabójstwach. Musiał się dużo nauczyć. Miała własne sprawy w innych częściach świata, poza Włochami też coś istniało. Teraz żałowała. Żałowała, że nie wtrącała się we wszystko, co robił Ezio. Może wtedy ocaliłaby chociaż jego. Mogła też zostać przy Claudii, a nie wyjeżdżać do Niemiec. Może wtedy ocaliłaby chociaż ją. Nie zrobiła jednak żadnej z tych rzeczy i to był powód dla którego teraz nie miała nikogo.
         Jedyną osobą z którą utrzymywała jakikolwiek kontakt był Jacob. Poznała go bardzo dawno temu, kiedy to przebywała przez krótki czas w Londynie. Tak jak ona, był Mistrzem, więc to do niego musiała się zwrócić o pozwolenie na działanie. Jej cel uciekł właśnie do tego miasta, a bez kwitka od głowy tamtejszego Zakonu, ona nie mogła nic zrobić. Wyeliminowała tego, kogo wyeliminować miała i zrobiła to w tak idealny sposób, że Jacob musiał jej pogratulować. Wtedy właśnie zaczęła się między nimi rodzić przyjaźń. Nic poza tym - obydwoje przecież byli, kim byli. U nich nie było czegoś takiego jak miłość. Dzieci rodziły się z potrzeby szkolenia nowych zabójców. Nic poza tym. Rzadko zdarzało się coś innego.
         Jednak mimo wszystko zgubiła Kredo, a tym samym swój naszyjnik. Potrzebowała nowego, bo bez niego nie mogła dostać się do wszystkich siedzib Zakonu. Na medalionie były zakodowane jej dane osobowe i na nic zdawała się szata, czy pas z ich symbolem - "Musimy wiedzieć, z kim mamy do czynienia" mówili jej, kiedy ostatnim razem, podczas przerwy świątecznej pojechała do Włoch. Znali ją, ale nie mogli nic zrobić. Nawet jeśli jest Mistrzem. Musi mieć medalion. A co do Kreda, to miało ono bardziej wartość sentymentalną, dostała je bowiem od ojca. Wiedziała, że ten egzemplarz należał niegdyś do osoby znanej każdemu z Zakonu - niebywałego syryjskiego Mistrza. Czuła się zaszczycona, nosząc go ze sobą, ale pewnego razu, będąc we Wrzeszczącej Chacie, zaatakował ją ktoś. Zabiła go, ciało spaliła, ale nie zauważyła, że Kredo jej wypadło. Kiedy wróciła tam kilka dni później, książki nie było. Nie wiedziała, kto ją posiadał, ale bała się, że już go nie odzyska.
         Na szczęście jeśli chodzi o medalion, sprawa była załatwiona. Jacob napisał jej, że postara się o to, aby wyrobili jej nowy, musiała tylko wysłać mu próbkę swojej krwi. Postanowiła zająć się tym jak najszybciej, więc wstała i udała się do skrzydła szpitalnego. Musiała załatwić to w mgnieniu oka, bo po pierwsze nigdy nie wiadomo, kiedy będzie jej to potrzebne, a po drugie... Trzeba jeszcze przygotować jutrzejsze lekcje.
***
         Następnego dnia lekcje zaczynali od Obrony Przed Czarną Magią. Wchodząc do klasy, zobaczyli profesor Auditore, siedzącą przy biurku i wyglądającą co najmniej okropnie. Miała podkrążone oczy, wyschnięte i popękane usta, Remus zauważył nawet jej obgryzione paznokcie i skórki. Nie wstała, kiedy wparowali do klasy, nie mówiła nic, dopóki wszyscy nie usiedli.
- Muszę wam przyznać się do okropnej rzeczy - zaczęła ponuro. - W związku z osobistymi powodami, nie przygotowałam na dzisiaj lekcji. Wiem, że jestem nauczycielem i teoretycznie nie musiałabym tego robić, ale wiecie dobrze, że niektóre zagadnienia są na tyle skomplikowane, że niestety muszę je opracować zanim wam je przedstawię. Dzisiaj mieliśmy mówić o obronie przed zwierzętami magicznymi, ale na prawdę nie mam siły, żeby wam to tłumaczyć. Macie wolną lekcję. Jeśli ktoś ma jednak jakieś pytanie z mojego zakresu to możecie pytać - uśmiechnęła się blado. - Możecie podejść, jeśli coś będziecie chcieli. Nie bądźcie zbyt głośno! - Upomniała ich i zaczęła pić coś z kubka, z którego wydobywała się para.
Wszyscy na początku siedzieli cicho, ale kiedy zobaczyli, że Aurelia na prawdę nie żartuje, zaczęli przesiadać się bliżej kolegów i rozmawiać. Najpierw szeptem, a potem rozmowy oczywiście stały się głośniejsze. Jednak nie na tyle głośne, żeby profesorka musiała zwracać im uwagę.
         Huncwoci rozmawiali po cichu na tematy bardzo istotne - o animagach i o pasie, który znaleźli jakiś czas temu w cieplarni. To James o nim przypomniał.
- Myślicie, że Auditore może coś wiedzieć na ten temat? - Zapytał.
Syriusz ściągnął usta na jedną stronę.
- Myślę, że nie - stwierdził.
- A ja myślę, że tak. Pamiętacie, jak na tych lekcjach o rasach rysowała symbole na tablicy i je tłumaczyła? Mówiła, co każdy oznacza - zaczął Peter.
- Tak i tylko Megan zgłaszała się do odpowiedzi, bo ona się interesuje symboliką - zaśmiał się Potter. - Byłeś na nią wkurzony, Remus. Pamiętasz? Bo to nie ty zdobyłeś te 50 punktów wtedy.
Remus udał obrażonego.
- Wcale nie byłem zły. Tylko zdziwiony, bo nie rozumiałem skąd ona wie tak dużo na takie tematy - wilkołak wywrócił oczami. - A nie można by spytać się jej? Pamiętacie jak ten symbol wygląda?
- Ja pamiętam - James wyrwał kartkę z notatnika i szybko naszkicował znak. Trójkąt ze skrzydełkami.
- Idę - Remus porwał papier i wstał, szukając wzrokiem Megan. Znalazł ją, siedzącą przy Dorcas, Lily, Eleanor i Agacie. Podszedł do nich.
- Emm, mogę przerwać rozmowę? - Zapytał, widząc, że dziewczyny spierają się ze sobą o coś.
- Jasne - uśmiechnęła się do niego Agatha. Miała równiutkie, białe zęby. Remus zastanowił się na chwilę, dlaczego są aż tak idealne, ale szybko się opamiętał i spojrzał na Megan.
- Interesujesz się symboliką, nie?
- Tak - pokiwała głową.
Położył kartkę z rysunkiem przed nią. Reszta dziewczyn wychyliła się tak, żeby zobaczyć, co na niej jest.
- Wiesz, co to?
Night zamyśliła się. Jeździła palcem po konturach znaku i marszczyła brwi. Po upływie kilku sekund, będących dla Remusa latami odezwała się:
- Nie ma pojęcia. Ale przerysuję to - w tym momencie wzięła duży, czarny zeszyt i zaczęła bazgrać po jednej z jego kartek - i poszukam.
- Dziękuję ci, Megan - uśmiechnął się do niej, zabrał kartkę i oddalił się. Opadł na krzesło, wzdychając. - Nie wie, ale poszuka - powiedział do przyjaciół. Westchnęli tak, jak przed chwilą on.
- To może jednak warto spróbować do profesorki? - Zaproponował James.
Remus spojrzał na niego.
- A co, jeśli zapyta skąd to znam? Może to jakiś zły symbol?
Przyjaciele zastanowili się przez chwilę.
- Remus, to ty. Powiesz, że widziałeś to w jakiejś książce i tyle - Syriusz machnął ręką nad kartką z symbolem.
Przed oczami Lupina rzeczywiście stanęła książka. Czarna, oprawiona w skórę, obryzgana krwią. Z cytatem, którego nie pamiętał i właśnie tym symbolem. Widział go. Gdzie miał tą książkę? Nie pamiętał.
- Dobra. Idę, znowu. - Po raz kolejny wstał i skierował się tym razem w stronę biurka nauczyciela.
Profesorka spojrzała na niego z uśmiechem na ustach, gdy stanął przed nią.
- O co chodzi, Remusie? - Zapytała.
- Proszę pani... Zna się pani na symbolice? - Odpowiedział jej pytaniem na pytanie.
Pani Auditore przyjrzała mu się badawczo, ale skinęła głową. Położył kartkę na przeciwko niej.
- Skąd znasz ten symbol - zapytała z krztą pretensji w głosie.
Przestraszył się. Czyżby rzeczywiście znak oznaczał coś złego?
- Widziałem go w książce - odparł beznamiętnie, idealnie grając brak poczucia strachu i winy.
Aurelia spojrzała na niego. W jej oczach widać było oskarżenie, pretensje i złość. Starał się wyglądać na przestraszonego, ale tylko z powodu jej miny.
- To symbol pewnego ugrupowania. Skąd dokładnie go znasz? - Dopytywała.
Remus zaczął gorączkowo myśleć.
- Znalazłem jakiś czas temu książkę. Na okładce był cytat i ten symbol. Zastanawiam się, co on znaczy, ponieważ ten wolumin był jakby spisem zasad i zakazów... - Mówił miej więcej prawdę. Książka którą znalazł rzeczywiście była czymś, co kojarzyło mu się z konstytucją, albo czymś w ten deseń.
- Jaki miała tytuł?? - Nauczycielka wyraźnie się zaniepokoiła.
- Nie pamiętam - odparł zgodnie z prawdą.
- A ten cytat... Pamiętasz jak brzmiał? Albo jak wyglądała ta książka?
Zmarszczył brwi. Po co jej to było?
- Była oprawiona w czarną skórę. Te wszystkie rzeczy były na niej wypalone. A cytat... Coś jakby... - myślał intensywnie. Jak on brzmiał?
Przed oczami ukazało mu się coś, co przyprawiło go o dreszcze. Mark. Klub. Zakapturzone postacie. Jak on je nazwał? Nie pamiętał. Pamiętał jednak to, co usłyszał sekundę przed otwarciem oczu i zdaniem sobie sprawy, że to był tylko sen. - "Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone" - powiedział to, co właśnie rodziło się w jego głowie.
Nauczycielka wciągnęła powietrze.
- Jeśli masz tą książkę, to musisz mi ją zwrócić. Należy do mnie. - Warknęła na niego. - Nie pozwalam ci szukać informacji na temat tego symbolu i ugrupowania. Rozumiesz?? - Spojrzała na niego groźnie.
- Ależ proszę pani, ja...
- Nie! - Krzyknęła tak, że w sali zapadła cisza, a wszyscy uczniowie spojrzeli na nich. - Jeśli się dowiem, że to zrobiłeś, dostaniesz tak okropny szlaban, że zapamiętasz go do końca życia. Nie masz prawa wiedzieć nic na ten temat, zrozumiano?! - Jej głos ociekał jadem, złością i pretensją, a on nie rozumiał, co takiego zrobił.
- D-dobrze, proszę pani... Spokojnie... Nie będę - powiedział zdziwiony.
- Mam nadzieję - podsumowała, zabierając kartkę i wyrzucając ją do śmieci. - A książka ma do mnie wrócić.
Potem nauczycielka odesłała do na miejsce. Szedł odprowadzany spojrzeniami. Usiadł i, kiedy rozmowy zaczęły się na nowo, powiedział do kolegów:
- Chyba będziemy prowadzić śledztwo wyjęte spod prawa.
Huncwoci pokiwali głowami i uśmiechnęli się szyderczo. Żaden nauczyciel nie zdawał sobie sprawy, ile sekretów szkoły i profesorów zostanie odkrytych przez kilka lat, kiedy ta grupka chłopców będzie się tu uczyć.





*- pamiętajcie, że oni magicznym sposobem mogą używać w Hogwarcie (tym tu, tym moim) wszystkich tych mugolskich rzeczy i mają zasięg XD
Mam nadzieję, że rozdział się podobał :*
Lunaris
       

1 komentarz:

  1. Remusie, łamiesz prawo?! No nie!
    Rozdział krótki, ale treściwy. W zasadzie mi się podobał. Akcja nabiera tempa - cudownie!
    Życzę dużo zdrowia i niech to połączenie dolegliwości szybciutko minie! :)
    Weny, czasu, radosnych ferii i jeszcze raz weny!
    Pozdrawiam,
    Dominika <3

    OdpowiedzUsuń