wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział 36.

Z lekkim opóźnieniem, ale jest! Wiecie co... Ja dam sobie spokój z tym wtorkiem i jakimś opowiadaniem. Zajmuję się jeszcze poprawianiem mojej książki i dodając do tego bloga to mam dość pisania XD Ale.
Rozdzialik prosty, przyjemny, średniej długości. Zapraszam!

____________________________________________________________________________________________

         Wychodząc z klasy pani Auditore, Remus był dość roztrzęsiony. Co takiego oznaczał ten symbol? Dlaczego nauczycielka tak bardzo broniła tego sekretu? Czy miała coś wspólnego z tym ugrupowaniem, skoro książka należała do niej? Te pytania krążyły w jego głowie cały czas. Wiedział, że źle robią, że rzeczywiście powinni zaprzestać poszukiwań… Ale skoro Remus widział już ten symbol, skoro nawet mu się śnił i do tego znaleźli ten pas… Coś musiało być na rzeczy. To były powody, dla których postanowił sam z siebie zaproponować złamanie narzuconych przez nauczycielkę zasad. Uśmiechnął się lekko i usiadł na parapecie zaraz obok Jamesa.
-  To jak zamierzamy to zrobić? – Zapytał okularnik.
Zapadła chwila ciszy.
- Megan nam pomoże… - Zaczął Remus.
- Nie możemy polegać tylko na niej – wtrącił gniewnie Syriusz. – Jest mądra i przebiegła, ale nie ona znalazła ten znak.
Peter spojrzał na niego rozbawiony.
- Jesteś zazdrosny? – Zapytał.
- O co niby – warknął Black.
- O to, że Megan zawsze jest gdzieś przy nas i momentami staje się częścią naszych planów…
Syriusz nonszalancko przeczesał dłonią swoje sięgające ramion, czarne włosy i westchnął.
- To jest bez sensu. Wpieprza się. To my jesteśmy Huncwotami, nie ona, do cholery. A jest wszędzie, gdzie my. Przy naszej kłótni była, nawet brała w niej udział. Teraz też jest. Mógłbym wymienić co najmniej dwadzieścia kolejnych momentów życia, kiedy ona też z nami była! Nie należy do nas. – Powiedział i oparł się o ścianę.
Reszta Huncwotów spojrzała na siebie z rozbawieniem na twarzy.
- Może, ale czy to nie jest fajne? Dziewczyna z podobnymi do nas zainteresowaniami, ładna, przebiegła… - zaczął wymieniać James.
- To nie jest fajne – mruknął Black.
- A mi się wydaję, że to, co robisz to swego rodzaju chamski podryw. Podoba ci się, więc po niej jedziesz – Remus wzruszył ramionami i obejrzał się za siebie, wyglądając przez okno. Po zimie nie było już prawie śladu. Kwiaty zaczynały powoli rozkwitać, trawa z żółtego koloru, zmieniała się w zieloną, zwierzęta budziły się i przede wszystkim – robiło się ciepło. To było najważniejsze. Może nie dla Remusa, który nie odczuwał zmian temperatur, ale dla innych, tych normalnych uczniów już tak.
- Błagam cię, Lupin. Ja i Night? Poza tym, ona jest starsza, jak ty. Fuu – podsumował Syriusz tonem kończącym rozmowę.
Wszyscy wzruszyli ramionami. Bycie ze straszą dziewczyną jakoś ich nie kręciło. Na razie.
         Remus wstał.
- Chodźmy powoli. Musimy dojść do lochów. Eliksiry – powiedział.
Odpowiedział mu cichy jęk załamanego człowieka, wydobywający się z ust Petera. On chyba najbardziej z nich wszystkich nienawidził tego przedmiotu.
- Pet, dlaczego ty tak nie lubisz elków? – Zagadnął chłopaka Syriusz, kiedy schodzili po schodach.
- Po prostu. Trzeba się stuprocentowo trzymać przepisu. I śmierdzi – Pettigrew zmarszczył nos.
- Ale przecież gotujesz. No to też masz tam przepis…
- Tylko, że nie muszę się go rygorystycznie trzymać. Nie jest tak, że kiedy dodam czegoś trochę za dużo, to umrę jak będę jadł.
- A ta ryba? Fugu? Jak źle ją pokroisz to możesz kogoś zabić – wtrącił James.
- No może jest kilka takich potraw. Ale tylko kilka. A w eliksirach prawie zawsze tak jest – Peter zaciekle bronił swojego stanowiska.
- Ja tam rozumiem Petera. To jest irytujące, kiedy musisz trzymać się tak rygorystycznie tego, co ktoś ci napisał. I robić wszystko tak dokładnie – powiedział Remus.
- TY – zaakcentował Syriusz – się nie odzywaj. Bo TY i tak sobie radzisz. Zawsze i wszędzie.
Mina Blacka była tak zabawna, że musieli się zaśmiać.
        Pod klasę dotarli równo z dzwonkiem. Wszyscy już tam stali, a oni wbiegli w ludzi z głośnym śmiechem.
- Potter, Black, Pettigrew i Lupin! – Krzyknął Slughorn. – Co wy sobie wyobrażacie? Zachowujecie się jak dzieci! Jesteście na drugim roku nauki, a zachowujecie się jak sześciolatki! Gryffindor traci przez was dziesięć punktów!
Chłopcy zrobili miny z serii „co” i spojrzeli na nauczyciela.
- Ale jak my nic nie zrobiliśmy – krzyknął Syriusz i rozłożył ręce.
- Jak to? A spóźnienie na lekcję?
- Byliśmy równo z dzwonkiem tutaj!
- I to w jakim stylu! Wbiegliście w kolegów. Mogło się coś stać!
- Ale nic się nie stało! Wszyscy są cali i zdrowi, żadnych ran, złamań, nic!
- Black nie kłóć się ze mną!
- Będę, bo jest pan nie fair w stosunku do nas i tyle – warknął Syriusz.
- Masz szlaban!
- No i za co niby??
- Za pyskowanie. Koniec. Dzisiaj o siedemnastej do mojego gabinetu. Nie chcę słyszeć ani słowa więcej. Wchodzić – nauczyciel zakończył tą kłótnię zirytowanym głosem, patrząc na Syriusza spojrzeniem mogącym zabić.
Uczniowie weszli do klasy zaraz za nauczycielem, a czarnowłosy ociągał się najbardziej. Wszedł ostatni, głośno zamykając drzwi.
- Jeszcze coś, panie Black? – Zapytał Slughorn wściekle.
- Nie przyjdę do pana – powiedział Syriusz.
- A to dlaczego?
- Bo nie mam powodu – chłopak wzruszył nonszalancko ramionami.
- Czy niewystarczającym dla ciebie powodem jest fakt, że ja każę ci to zrobić?
- Dokładnie. Skąd pan wiedział? – Syriusz uniósł teatralnie brwi.
Remus westchnął głośno. Cała klasa w napięciu słuchała wymiany zdań pomiędzy uczniem i nauczycielem. Kiedy profesor Slughorn się zdenerwuje, nie da za wygraną. Jeszcze nikt nie złamał złego nauczyciela eliksirów.
- Black, zaraz odejmę twojemu domowi kolejne punkty, proszę przestać się ze mną kłócić!
- Ależ ja się nie kłócę. Ja tylko informuję pana o zaistniałej sytuacji. Nie przyjdę, bo nie ma pan prawa dawać mi szlabanu za to, że bronię swojej niewinności. Nic się nie stało, nie miał pan żadnych podstaw do odejmowania punktów Gryffindorowi. Tyle panu powiem.
Nauczyciel zrobił się czerwony jak burak i zacisnął usta.
- Miałem podstawy! – Krzyknął.
- Proszę mi je więc wyłożyć, ponieważ ich nie dostrzegam – Syriusz uśmiechnął się w jego stronę miło.
- Spóźniliście się, wbiegliście w kolegów, co mogło skończyć się nieprzyjemnymi konsekwencjami.
Black zaśmiał się lekko.
- Po pierwsze, nie spóźniliśmy się, a przybiegliśmy równo z dzwonkiem. Po drugie, nikomu nic się nie stało, powiem więcej, wszyscy śmiali się z tej sytuacji! A to, co pan mówi, to tak, jakby wchodząc do klasy, odejmował pan po dwadzieścia punktów każdemu domowi, bo w czasie lekcji ktoś mógłby coś zrobić. Nie jest pan, z całym szacunkiem oczywiście, jasnowidzem, a nauczycielem eliksirów.
Po zakończonej przemowie nastała pełna napięcia cisza. Wszyscy zerkali to na profesora, to na chłopaka. Po chwili ten pierwszy odezwał się, a raczej warknął.
- Na miejsce Black! Nie chcę tracić na ciebie czasu. Odwołuję ci szlaban i dodaję te dziesięć punktów Gryffindorowi, ale wiedz, że to ostatni raz!
- Oczywiście – Syriusz odszedł do przyjaciół z wyraźnym tryumfem na twarzy. Wszyscy patrzeli na niego z podziwem.
***
         O wyczynie Blacka mówiono przez cały dzień. Nawet wtedy, gdy Lucjusz Malfoy wyśmiał nauczycielkę mugoloznawstwa, która potem płakała przez całą lekcję. Nawet wtedy cała szkoła żyła tym, co zrobił ten młodszy. Nie, żeby chłopak czuł się z tym źle. Wręcz przeciwnie. Napawał się tym. Bawiło to jego przyjaciół… Za wyjątkiem Remusa.
- Po co się z nim kłóciłeś?? – Zapytał go na obiedzie.
- Oj, przestań. Nie mam szlabanu, dodał nam tamte punkty… A ty jeszcze masz problem? – Pokręcił głową i nałożył sobie pierś z kurczaka na talerz.
- Tak, bo przesadziłeś – mruknął Lupin.
- Przesadził? To było idealne! – Powiedziała z podziwem Eleanor, siadając naprzeciwko nich. – Nikt, rozumiecie, nikt nigdy go nie złamał. Syriusz… Brawo – dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
Chłopak posłał jej tylko jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów i zaczął jeść. Remus pokręcił głową z dezaprobatą, ale również z uśmiechem na ustach.
- Teraz literatura z krukonami, czujecie to? – Zagadnęła ich Megan.
- Co się tak do tego palisz, co? – Zapytał James, patrząc na nią znad wielkiej góry sałatki z kurczakiem.
- Megan uwielbia pisać – powiedziała Dorcas, patrząc w niebo. A w zasadzie w sufit.
- Nie tylko ona – wtrącił z rozbawieniem Damien, siedzący obok dziewczyny. Jakoś tak się ułożyło, że praktycznie cały drugi rocznik z Gryffindoru siedział obok siebie. Nawet Kingsley.
- Ty też? – Remus załamał się lekko.
- Nie, nie ja. Erick – blondyn spojrzał na swojego sąsiada, który siedział uśmiechnięty.
- Taak! Już nie mogę się doczekać tej literatury. To będzie świetne – uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Erick, czemu my nigdy nic razem nie napisaliśmy, co? – Głos Megan był wzburzony. Dziewczyna zrobiła zdziwioną minę i odchyliła się lekko w tył.
- Nie wiem! To jest okropne! – Lawson otworzył szeroko oczy i rozchylił usta.
Siedzący naokoło nich ludzie westchnęli głęboko, a po chwili wszyscy zaczęli się śmiać. Cały stół gryfonów spojrzał na drugorocznych z dezaprobatą.
- A ty Dorcas też nie bądź taka negatywna! Przecież widziałem, że coś tam skrobiesz na lekcjach – powiedział Syriusz. Przyjaciele spojrzeli na niego.
- Co? Ja? Nie… - Dziewczyna zaczerwieniła się lekko.
- Jak nie? Przecież siedzę obok ciebie na OPCM. Piszesz wierszyki!
Meadowes wgryzła się w swoją dolną wargę.
- To słodkie. Ja na przykład nie umiem pisać wierszy. Zdobyłam pierwsze miejsce w konkursie pisarskim, ale za opowiadanie detektywistyczne. Rymy są dla mnie obce – Megan wzruszyła ramionami.
- A ty Erick? – Zapytał Kingsley. – Jesteś poetą?
-  Znam słowa o poetach, że są nieszczęśliwi. Wpół nadludzcy, wpół ludzcy, a tylko ćwierć żywi, lunatyczni jak światło, księżycowi poeci, których duch ponad światem z kometami gdzieś leci.* - Wyrecytował z piękną dykcją chłopak, ale zaraz dodał. – Lecz sam rymów nie rozumiem, a gdy je stworze, niech Merlin wam dopomoże.
Jego słowa wywołały kolejną salwę śmiechu i gromkie brawa. Lawson ukłonił się lekko.
- Jesteście wszyscy nienormalni. Artyści – mruknął Kinglsey, a kilka osób spojrzało na swoje talerze. Kilka, czyli Dorcas, Megan, Erick, Remus i Damien… Ale także James i Syriusz. Dlaczego? Nie wiadomo.
***
         Weszli do klasy. Night usiadła z Lawsonem w pierwszej ławce środkowego rzędu. Przyjaciele widząc to, zaśmiali się lekko. Oni spojrzeli tylko na siebie z uśmiechem i wyczekiwali, aż nauczycielka zacznie mówić. Megan zauważyła, – co nie było trudne – że kobieta nie ma na sobie szaty. Dredy spięła chustką, ubrała kremową koszulę i czarne, dopasowane, wytarte spodnie. Wyglądała jak zwyczajna osoba. Jej nadnaturalność zdradzała jedynie piękna, biała różdżka, którą dzierżyła w dłoni.
- Witajcie – przemówiła miłym, ciepłym głosem. – Pewnie dziwicie się, że takie mugolskie lekcje będą prowadzone w Hogwarcie, ale ministerstwo, jak to ministerstwo chciało pokazać, że troszczy się o waszą edukację i dodało takowe przedmioty do każdej szkoły. Po co? Żebyście wychodząc stąd, nie byli ułomami matematycznymi, znali chociaż kilka podstawowych lektur czarodziejskich i mieli jakąkolwiek koordynację fizyczną, nie związaną z qudditchem. Rozumiecie, co? – Uśmiechnęła się.
Klasa pokiwała głosami, ale dało się słyszeć również szepty.
- Powiedzcie mi… Czy ktokolwiek jest w ogóle pozytywnie nastawiony do mojego przedmiotu? – Zapytała.
Megan i Erick od razu podnieśli rękę. Poza nimi uczynili to także Dorcas i Remus, Lily i kilka osób z Ravenclawu. Nauczycielka uśmiechnęła się.
- Cieszę się. Myślałam, że wszyscy będziecie przychodzić na lekcje jak zombie, albo w ogóle was nie zobaczę – powiedziała. – Na tych lekcjach będziemy uczyć się pisania podstawowych form wypowiedzi, czyli listu, sprawozdania… Ale poza tym będziemy też czytać. O tak, kochani! – Zaśmiała się, kiedy po klasie przeszedł pomruk niezadowolenia. – Macie tak piękną bibliotekę! A pewnie niewielu z was korzysta z niej poza wypracowaniami i lekcjami, co? Ja to widzę. Jesteście przyziemni, mocno stający po ziemi. A te lekcje dadzą wam, choć trochę lekkości pisarzy! Może niektórzy odnajdą nawet pisarskie powołanie? Kto wie!
Megan wymieniła z Erickiem porozumiewawcze spojrzenia. Obydwoje uśmiechali się szeroko.
- W takim razie spytam od razu. Kto potrafi napisać list i jest w stanie wymienić mi jego cechy?
Oczywiście pierwsza ławka środkowego rzędu podniosła ręce. Poza nimi, uczyniło to kilka innych osób. Całą lekcję nauczycielka na zmianę zadawała im pytania i śmiała się z ich nikłej wiedzy. Zapisali obowiązkowe lektury i sposób oceniania, po czym profesorka zakończyła lekcję. Pochwaliła jeszcze pierwszą ławkę za aktywność i dodała dwadzieścia punktów gryfonom. Megan zdecydowanie polubiła tą kobietę. Była zabawna i wyluzowana. 


* - Zygmunt Jan Rumel "O poetach"
Lunaris

niedziela, 17 stycznia 2016

Rozdział 35.

Koniec semestru trochę namieszał mi w harmonogramie pisania... Ale udało mi się to wszystko na tyle, że nie mam żadnej 3, a moja średnia to 4,47. W 3gim to chyba nie aż tak źle, co? Teraz też nie szczególnie ten rozdział wyszedł późno, bo nie dość, że mam okres, to jeszcze dopadła mnie grypa, także ogółem wstałam o 9, zjadłam, poszłam spać, wstałam o 13 zjadłam, poszłam spać, wstałam o 15:30 i piszę. Także wiecie. Tragedia :c
Proszę rozdział i mówię z góry, że już nie będę dopasowywać muzyki do czasów Huncwotów. Jeśli gdziekolwiek pojawi się jakakolwiek piosenka to będzie ona z naszych czasów i będzie to najpewniej coś w stuli Adam Lambert/1D/JB bo jakoś teraz tego słucham. Znaczy Adasia zawsze słucham, bo jestem jego fanką, ale... Ej. Rozdział.
Proszę, czytajcie, chociaż wiele to tego nie ma :D


Czytam - KOMENTUJĘ
____________________________________________________________________________________________

         Przez następnych kilka godzin Huncwoci nie mogli nadziwić się talentowi kucharskiemu Petera. Byli wręcz zszokowani i to go bawiło, ale nic nie mówił, tylko słuchał ich pochwał. Rzadko się zdarzało, żeby Pettigrew był w czymś lepszy od innych, a tu proszę. I to do tego tak przydatna rzecz! "Przez żołądek do serca" mówił Remus. Syriusz i James zaś zgodnie stwierdzili, że kiedyś dzięki temu zdobędzie dziewczynę. Śmiał się z nich. Przemierzali korytarze zwracając na siebie niemałą uwagę innych, ponieważ rozmawiali głośno i momentami wskakiwali na różne rzeczy typu parapet, czy podwyższenie na którym stała zbroja. Inni uczniowie zastanawiali się, skąd oni mają tyle energii, zaś starsi od nich patrzyli na ich poczynania albo z rozbawieniem, albo z irytacją. Tylko, że żadnego z nich to nie obchodziło, może dlatego, że czuli się beztrosko. Kiedy człowiek nie przejmuje się innymi i korzysta z życia, nagle wszystkie problemy znikają i wszystko jest idealne.
         Wieczorem siedzieli grzecznie w swoim dormitorium. Rozmawiali jednocześnie zajmując się swoimi sprawami.
- Jutro mamy arytmetykę - powiedział Remus ze śmiechem, drążąc nożykiem w drewnie. W jego głowie powstała niesamowita wizja latającego feniksa i teraz próbował ją odtworzyć w materiale.
- Tak. Ciekawi mnie to - stwierdził James. - Ale wiem, że dla mnie to będzie raczej okropne.
- Też tak myślę, Jim. Nie widzę w tobie matematyka. W Syriuszu też. W Peterze też... - Remus ledwo skończył zdanie i zaczął się śmiać. Przyjaciele spojrzeli na niego oskarżycielsko. - Hej, ale nie mówię, że ja jestem wybitny! W szkole, jak jeszcze chodziłem, z matematyki miałem zazwyczaj między 4, a 5.
Syriusz opadł głową na czytaną przez niego gazetę. Była to jedna z tych kolorowych, kupowanych przez mugolskich nastolatków. Jak on ją zdobył?
- To będziesz nam pomagać - stwierdził Peter, uśmiechając się do niego znad czekoladowej bombonierki.
- Jak w większości innych przedmiotów? Zejdźcie ze mnie - Remus wywrócił oczami.
James parsknął śmiechem.
- Bo ty jesteś mądrym wilczuniem. I to jest piękne - puścił do niego oczko.
- Z kim piszesz, Jim? - Zapytał Syriusz okularnika, który rzeczywiście co chwila stukał w ekran swojego smartfona*.
- Z Kingsleyem. Poszedł z Megan do jakichś jej znajomych z Ravu i tak trochę czuje się nie na miejscu - Potter zaśmiał się lekko.
- Dziwna dziewczyna to i znajomych ma dziwnych - Black wzruszył ramionami.
- Ja tam ją lubię - wtrącił Remus lekko zirytowanym głosem, bo właśnie krzywo wyciął kawałek drewna, psując tym nieco wygląd lewego skrzydła feniksa.
- A ja się jej boję. Jest taka inna niż wszyscy, to mnie jakoś tak irytuje - powiedział Peter. Mówił dość niewyraźnie, bo pochłaniał kolejną czekoladkę.
- Wiemy już Pet, że nie lubisz inności - zaśmiał się okularnik.
Po chwili dołączyła do niego reszta.
***
         Patrzyła na list leżący na jej biurku. Dostała odpowiedź i cieszyła się z tego, ponieważ w końcu wiedziała, co robić. Już od jakiegoś czasu była wręcz przerażona faktem, że zgubiła najważniejszą książkę w jej życiu i do tego tak jednoznacznie potwierdzającą to, kim jest. Gdyby jej uczniowie się dowiedzieli... To byłoby co najmniej okropne. Czy chcieliby, żeby bronienia się uczył ich zabójca? To się przecież mija z celem. Ale ludzie nie rozumieją, bo szufladkują ich do właśnie takich osób. A oni przecież pomagają innym. Zabijają, tak. Ale tych złych. Tych, którzy dobro swoje przedkładają nad dobro innych. Tych, którzy dla swojej chorej idei mordują niewinnych. Zło jest pojęciem względnym, ale chyba większość osób się z nią zgodzi. Tak się nie robi.
         Przypomniała sobie ten jeden dzień, kiedy siedziała na dachu domku w Hogsmeade. Myślała wtedy o swojej rodzinie. Miała tak dużo rodzeństwa, mogli być wszyscy razem szczęśliwi. Ale właśnie to względne zło sprawiło, że z nich wszystkich została tylko ona. Była najstarsza, po niej kolejno Federico, Ezio, Claudia i najmłodszy Petruccio. Wszystkich kochała i o wszystkich się troszczyła. Kiedy ich służąca zajmowała się domem, ona bawiła się z małym Petrucciem, dwa lata od niego starszą Claudią i pięcioletnim wtedy Eziem. Pamiętała to, chociaż miała wtedy 12 lat. Federica nie było w domu, bo poszedł z mamą do miasta. Miał jej pomóc w zakupach. Maria chciała wychować swoich synów na dżentelmenów, którzy zawsze będą pomagać kobietom. I pomimo faktu, że jej najstarszy syn miał dopiero 8 lat, ona już wpajała mu wszystkie ważne dla niej zasady. Zabawne teraz było to, że żaden z jej braci nie zdążył założyć rodziny. Nawet Ezio, który stał się istnym casanovą. Nie mógł, bo myślał tak, jak ona - lepiej nie narażać innych na niebezpieczeństwo. Poza tym, nie miał czasu na takie rzeczy. Ważniejsze było ratowanie świata przed szalonym mężczyzną, który zamierzał wykorzystać niepojęty przez siebie artefakt, do panowania nad ludźmi. Ona pomagała bratu, ale dawała mu wolną rękę przy zabójstwach. Musiał się dużo nauczyć. Miała własne sprawy w innych częściach świata, poza Włochami też coś istniało. Teraz żałowała. Żałowała, że nie wtrącała się we wszystko, co robił Ezio. Może wtedy ocaliłaby chociaż jego. Mogła też zostać przy Claudii, a nie wyjeżdżać do Niemiec. Może wtedy ocaliłaby chociaż ją. Nie zrobiła jednak żadnej z tych rzeczy i to był powód dla którego teraz nie miała nikogo.
         Jedyną osobą z którą utrzymywała jakikolwiek kontakt był Jacob. Poznała go bardzo dawno temu, kiedy to przebywała przez krótki czas w Londynie. Tak jak ona, był Mistrzem, więc to do niego musiała się zwrócić o pozwolenie na działanie. Jej cel uciekł właśnie do tego miasta, a bez kwitka od głowy tamtejszego Zakonu, ona nie mogła nic zrobić. Wyeliminowała tego, kogo wyeliminować miała i zrobiła to w tak idealny sposób, że Jacob musiał jej pogratulować. Wtedy właśnie zaczęła się między nimi rodzić przyjaźń. Nic poza tym - obydwoje przecież byli, kim byli. U nich nie było czegoś takiego jak miłość. Dzieci rodziły się z potrzeby szkolenia nowych zabójców. Nic poza tym. Rzadko zdarzało się coś innego.
         Jednak mimo wszystko zgubiła Kredo, a tym samym swój naszyjnik. Potrzebowała nowego, bo bez niego nie mogła dostać się do wszystkich siedzib Zakonu. Na medalionie były zakodowane jej dane osobowe i na nic zdawała się szata, czy pas z ich symbolem - "Musimy wiedzieć, z kim mamy do czynienia" mówili jej, kiedy ostatnim razem, podczas przerwy świątecznej pojechała do Włoch. Znali ją, ale nie mogli nic zrobić. Nawet jeśli jest Mistrzem. Musi mieć medalion. A co do Kreda, to miało ono bardziej wartość sentymentalną, dostała je bowiem od ojca. Wiedziała, że ten egzemplarz należał niegdyś do osoby znanej każdemu z Zakonu - niebywałego syryjskiego Mistrza. Czuła się zaszczycona, nosząc go ze sobą, ale pewnego razu, będąc we Wrzeszczącej Chacie, zaatakował ją ktoś. Zabiła go, ciało spaliła, ale nie zauważyła, że Kredo jej wypadło. Kiedy wróciła tam kilka dni później, książki nie było. Nie wiedziała, kto ją posiadał, ale bała się, że już go nie odzyska.
         Na szczęście jeśli chodzi o medalion, sprawa była załatwiona. Jacob napisał jej, że postara się o to, aby wyrobili jej nowy, musiała tylko wysłać mu próbkę swojej krwi. Postanowiła zająć się tym jak najszybciej, więc wstała i udała się do skrzydła szpitalnego. Musiała załatwić to w mgnieniu oka, bo po pierwsze nigdy nie wiadomo, kiedy będzie jej to potrzebne, a po drugie... Trzeba jeszcze przygotować jutrzejsze lekcje.
***
         Następnego dnia lekcje zaczynali od Obrony Przed Czarną Magią. Wchodząc do klasy, zobaczyli profesor Auditore, siedzącą przy biurku i wyglądającą co najmniej okropnie. Miała podkrążone oczy, wyschnięte i popękane usta, Remus zauważył nawet jej obgryzione paznokcie i skórki. Nie wstała, kiedy wparowali do klasy, nie mówiła nic, dopóki wszyscy nie usiedli.
- Muszę wam przyznać się do okropnej rzeczy - zaczęła ponuro. - W związku z osobistymi powodami, nie przygotowałam na dzisiaj lekcji. Wiem, że jestem nauczycielem i teoretycznie nie musiałabym tego robić, ale wiecie dobrze, że niektóre zagadnienia są na tyle skomplikowane, że niestety muszę je opracować zanim wam je przedstawię. Dzisiaj mieliśmy mówić o obronie przed zwierzętami magicznymi, ale na prawdę nie mam siły, żeby wam to tłumaczyć. Macie wolną lekcję. Jeśli ktoś ma jednak jakieś pytanie z mojego zakresu to możecie pytać - uśmiechnęła się blado. - Możecie podejść, jeśli coś będziecie chcieli. Nie bądźcie zbyt głośno! - Upomniała ich i zaczęła pić coś z kubka, z którego wydobywała się para.
Wszyscy na początku siedzieli cicho, ale kiedy zobaczyli, że Aurelia na prawdę nie żartuje, zaczęli przesiadać się bliżej kolegów i rozmawiać. Najpierw szeptem, a potem rozmowy oczywiście stały się głośniejsze. Jednak nie na tyle głośne, żeby profesorka musiała zwracać im uwagę.
         Huncwoci rozmawiali po cichu na tematy bardzo istotne - o animagach i o pasie, który znaleźli jakiś czas temu w cieplarni. To James o nim przypomniał.
- Myślicie, że Auditore może coś wiedzieć na ten temat? - Zapytał.
Syriusz ściągnął usta na jedną stronę.
- Myślę, że nie - stwierdził.
- A ja myślę, że tak. Pamiętacie, jak na tych lekcjach o rasach rysowała symbole na tablicy i je tłumaczyła? Mówiła, co każdy oznacza - zaczął Peter.
- Tak i tylko Megan zgłaszała się do odpowiedzi, bo ona się interesuje symboliką - zaśmiał się Potter. - Byłeś na nią wkurzony, Remus. Pamiętasz? Bo to nie ty zdobyłeś te 50 punktów wtedy.
Remus udał obrażonego.
- Wcale nie byłem zły. Tylko zdziwiony, bo nie rozumiałem skąd ona wie tak dużo na takie tematy - wilkołak wywrócił oczami. - A nie można by spytać się jej? Pamiętacie jak ten symbol wygląda?
- Ja pamiętam - James wyrwał kartkę z notatnika i szybko naszkicował znak. Trójkąt ze skrzydełkami.
- Idę - Remus porwał papier i wstał, szukając wzrokiem Megan. Znalazł ją, siedzącą przy Dorcas, Lily, Eleanor i Agacie. Podszedł do nich.
- Emm, mogę przerwać rozmowę? - Zapytał, widząc, że dziewczyny spierają się ze sobą o coś.
- Jasne - uśmiechnęła się do niego Agatha. Miała równiutkie, białe zęby. Remus zastanowił się na chwilę, dlaczego są aż tak idealne, ale szybko się opamiętał i spojrzał na Megan.
- Interesujesz się symboliką, nie?
- Tak - pokiwała głową.
Położył kartkę z rysunkiem przed nią. Reszta dziewczyn wychyliła się tak, żeby zobaczyć, co na niej jest.
- Wiesz, co to?
Night zamyśliła się. Jeździła palcem po konturach znaku i marszczyła brwi. Po upływie kilku sekund, będących dla Remusa latami odezwała się:
- Nie ma pojęcia. Ale przerysuję to - w tym momencie wzięła duży, czarny zeszyt i zaczęła bazgrać po jednej z jego kartek - i poszukam.
- Dziękuję ci, Megan - uśmiechnął się do niej, zabrał kartkę i oddalił się. Opadł na krzesło, wzdychając. - Nie wie, ale poszuka - powiedział do przyjaciół. Westchnęli tak, jak przed chwilą on.
- To może jednak warto spróbować do profesorki? - Zaproponował James.
Remus spojrzał na niego.
- A co, jeśli zapyta skąd to znam? Może to jakiś zły symbol?
Przyjaciele zastanowili się przez chwilę.
- Remus, to ty. Powiesz, że widziałeś to w jakiejś książce i tyle - Syriusz machnął ręką nad kartką z symbolem.
Przed oczami Lupina rzeczywiście stanęła książka. Czarna, oprawiona w skórę, obryzgana krwią. Z cytatem, którego nie pamiętał i właśnie tym symbolem. Widział go. Gdzie miał tą książkę? Nie pamiętał.
- Dobra. Idę, znowu. - Po raz kolejny wstał i skierował się tym razem w stronę biurka nauczyciela.
Profesorka spojrzała na niego z uśmiechem na ustach, gdy stanął przed nią.
- O co chodzi, Remusie? - Zapytała.
- Proszę pani... Zna się pani na symbolice? - Odpowiedział jej pytaniem na pytanie.
Pani Auditore przyjrzała mu się badawczo, ale skinęła głową. Położył kartkę na przeciwko niej.
- Skąd znasz ten symbol - zapytała z krztą pretensji w głosie.
Przestraszył się. Czyżby rzeczywiście znak oznaczał coś złego?
- Widziałem go w książce - odparł beznamiętnie, idealnie grając brak poczucia strachu i winy.
Aurelia spojrzała na niego. W jej oczach widać było oskarżenie, pretensje i złość. Starał się wyglądać na przestraszonego, ale tylko z powodu jej miny.
- To symbol pewnego ugrupowania. Skąd dokładnie go znasz? - Dopytywała.
Remus zaczął gorączkowo myśleć.
- Znalazłem jakiś czas temu książkę. Na okładce był cytat i ten symbol. Zastanawiam się, co on znaczy, ponieważ ten wolumin był jakby spisem zasad i zakazów... - Mówił miej więcej prawdę. Książka którą znalazł rzeczywiście była czymś, co kojarzyło mu się z konstytucją, albo czymś w ten deseń.
- Jaki miała tytuł?? - Nauczycielka wyraźnie się zaniepokoiła.
- Nie pamiętam - odparł zgodnie z prawdą.
- A ten cytat... Pamiętasz jak brzmiał? Albo jak wyglądała ta książka?
Zmarszczył brwi. Po co jej to było?
- Była oprawiona w czarną skórę. Te wszystkie rzeczy były na niej wypalone. A cytat... Coś jakby... - myślał intensywnie. Jak on brzmiał?
Przed oczami ukazało mu się coś, co przyprawiło go o dreszcze. Mark. Klub. Zakapturzone postacie. Jak on je nazwał? Nie pamiętał. Pamiętał jednak to, co usłyszał sekundę przed otwarciem oczu i zdaniem sobie sprawy, że to był tylko sen. - "Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone" - powiedział to, co właśnie rodziło się w jego głowie.
Nauczycielka wciągnęła powietrze.
- Jeśli masz tą książkę, to musisz mi ją zwrócić. Należy do mnie. - Warknęła na niego. - Nie pozwalam ci szukać informacji na temat tego symbolu i ugrupowania. Rozumiesz?? - Spojrzała na niego groźnie.
- Ależ proszę pani, ja...
- Nie! - Krzyknęła tak, że w sali zapadła cisza, a wszyscy uczniowie spojrzeli na nich. - Jeśli się dowiem, że to zrobiłeś, dostaniesz tak okropny szlaban, że zapamiętasz go do końca życia. Nie masz prawa wiedzieć nic na ten temat, zrozumiano?! - Jej głos ociekał jadem, złością i pretensją, a on nie rozumiał, co takiego zrobił.
- D-dobrze, proszę pani... Spokojnie... Nie będę - powiedział zdziwiony.
- Mam nadzieję - podsumowała, zabierając kartkę i wyrzucając ją do śmieci. - A książka ma do mnie wrócić.
Potem nauczycielka odesłała do na miejsce. Szedł odprowadzany spojrzeniami. Usiadł i, kiedy rozmowy zaczęły się na nowo, powiedział do kolegów:
- Chyba będziemy prowadzić śledztwo wyjęte spod prawa.
Huncwoci pokiwali głowami i uśmiechnęli się szyderczo. Żaden nauczyciel nie zdawał sobie sprawy, ile sekretów szkoły i profesorów zostanie odkrytych przez kilka lat, kiedy ta grupka chłopców będzie się tu uczyć.





*- pamiętajcie, że oni magicznym sposobem mogą używać w Hogwarcie (tym tu, tym moim) wszystkich tych mugolskich rzeczy i mają zasięg XD
Mam nadzieję, że rozdział się podobał :*
Lunaris
       

sobota, 9 stycznia 2016

W związku z...

Siemka, podglądacze!
Chciałam wam powiedzieć, że jutro także nie doczekacie się notki. Wiem, nie było przez ten tydzień nic, ale jest to spowodowane zakończeniem semestru - wszyscy wiedzą, o co chodzi. Jutro w okolicach 19 będę w domu dopiero, bo idę na WOŚP, jestem wolontariuszem. Dzisiaj jechałam po puszkę i spędziłam w sztabie około 2-3h, co było straszne i nudne, bo nic się nie działo... Następny tydzień postaram się wypełnić po brzegi jakimiś małymi rzeczami.
A z nich powinniśmy się cieszyć
Bo wzór na szczęście
W nich zapisany je-est.
X3
Do napisania, miśki!!
Lunaris
Ps. Nie rozumiem, dlaczego pod Chorobą... jest ponad 600 wyświetleń i to nadal rośnie, a pod ostatnim rozdziałem ledwie 20. Oświećcie mnie.

niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział 34.

Siemka Wąchacze! 
Aktualnie jestem mega roztrzęsiona, bo grałam w Medal of Honor: Allied Assault i nie mogę dojść do bunkru, bo mnie kuźwa albo zabijają, albo wysadzają ;-; 
Noale. Muszę was pochwalić i to bardzo!! Pod ostatnią notką - Stadium drugim - wbiliście REKORDOWĄ LICZBĘ WYŚWIETLEŃ, czyli 444!! Takiej liczby nie było nawet na poprzednim blogu, rozpizgaliście system w 100%! Kocham was :* 
Znaczy, no komentarzy było BARDZO MAŁO, BO JEDEN, ale powiedzmy, że dam jakoś radę. 
Poza tym, jest tu w końcu ponad 1000 wyświetleń, z czego również jestem dumna :3
Chcę też powiedzieć, że Zmysłową najpewniej zastąpię opowiadaniem o Malec'u (Magnus Bane+Alexander Lightwood czyli Dary Anioła w mojej wersji), ale zobaczymy, co stworzę do wtorku.
A teraz macie rozdział. Wesolutki, w końcu. 

_________________________________________________________________________________________________

         Marzec już na początku przyniósł ocieplenie po zimie. Śnieg zaczynał odmarzać, a w niektórych miejscach nawet topnieć już pierwszego dnia. Teraz, kiedy wszyscy byli znowu w szkole, lekcje odbywały się normalnie, a uczniowie mniej więcej wdrożyli się z powrotem w tryb nauki, Albus mógł ogłosić to, co zamierzał już od kilku tygodni. Dzień wcześniej do Hogwartu przyjechali trzej nowi nauczyciele, ale chyba nikt nie zdążył ich jeszcze zauważyć, ponieważ nie pojawili się na kolacji, ani na śniadaniu. Zorganizował - co bardzo rzadko się zdarzało - spotkanie w czasie lekcji. Gdyby przekazał tę jakże ważną informację uczniom na np obiedzie, nie wszyscy mogliby tam być. To był powód, dla którego każdy nastolatek w Hogwarcie cieszył się - wszystkim odpadnie jedna lekcja. Najlepiej - według Albusa, oczywiście - mieli drugoroczni, ponieważ im spotkanie wypadło na eliksirach. Nie lubił ich. Dawał sobie radę z warzeniem niezbyt skomplikowanych wywarów, ale bardzo nużyło go trzymanie się ustalonej z góry receptury. Dumbledore zawsze lubił dodawać coś od siebie. Bardziej elegancki ruch różdżką, inny akcent, czy w ogóle magia niewerbalna to były rzeczy, które kochał. Wymyślił bardzo dużo zaklęć sam, bez czyjejkolwiek pomocy. Był dumny ze swojego życia. Przeżył już prawie wiek i nie zamierzał jeszcze odchodzić. Nie, on miał w głowie całą masę kolejnych odkryć, które trzeba zrealizować.
         Rozsiadł się wygodniej w fotelu i patrzył na kupkę popiołu leżącą na złotym drzewku. Czekał. Po chwili kupka zaczęła się ruszać i wyszedł z niej mały feniks. Albus kochał Fawkesa. Dostał go, gdy miał dziesięć lat i czasem wydawało mu się, że ptak jest jedyną stałą rzeczą w jego życiu. Wszystkie głupie błędy przez które odeszli jego bliscy sprawiły, że czasem wydawało mu się, że ludzkie życie jest zbyt kruche. Fawkes jednak potrafił wyczuć niebezpieczeństwo, uniknąć go. Był niesamowity.
***
         Lekcje bardzo mu się dłużyły. Najbardziej nie potrafił skupić się na zaklęciach. Kompletnie nie rozumiał tego, co nauczyciel do nich mówił. Nie próbował nawet nic zapamiętać. Ogółem rzecz biorąc najbardziej skupiał się na tym, żeby dotrwać do eliksirów. Dlaczego? Bo miało ich nie być! Pierwszy raz słyszał o czymś takim. W Hogwarcie wszystkie lekcje odbywały się normalnie, według planu. Rzadko kiedy zdarzało się coś jak "odwołana lekcja", bo nawet kiedy jakiś nauczyciel zachorował, zamiast jego przedmiotu wpychano inny. Także ogółem w Hogwarcie wcale nie było tak idealnie.
         Rozejrzał się po klasie. Remus słuchał z zainteresowaniem. James rysował coś piórem po stoliku. Peter spał, oparty o swoją ławkę. Megan bawiła się różdżką. Jego uwagę zwróciła burza loków siedząca obok niego. Położył się i patrzył na nią. Bawiła się włosami i błądziła wzrokiem po pomieszczeniu. Uśmiechnął się.
- Syriusz - syknął ktoś i uderzył go w ramie. Ławki były podwójne, uderzenie nadeszło z lewej strony, a obok niego siedzi Lupin. Spojrzał na wilkołaka z wyrzutem.
- Coo - mruknął.
- Peter śpi, nie rób tego samego, błagam - powiedział, patrząc na niego z naganą.
- Oczywiście, mamusiu - Black wywrócił oczami, a owa burza loków spojrzała na niego.
- Mamusiu? - Zapytała Dorcas.
- No bo on taki dziewczęcy jest, tylko spójrz - szepnął.
Remus spojrzał na nich, ściągnął usta na bok i machnął dłonią. Włosy nieprzycinane przez dość długi czas miały już pokaźną długość, kilka kosmyków opadło mu na oczy. Wyglądał uroczo, ale rzeczywiście całkiem dziewczęco. Dorcas parsknęła śmiechem. Remus pokręcił głową w geście dezaprobaty.
- Rozumiecie, o co w tym chodzi tak? - Zapytał Flitwick.
Wszyscy pokiwali głową.
- To świetnie. W takim razie zadaję wam dwupergaminowe wypracowanie na temat zaklęć komunikacyjnych.
Syriusz westchnął głęboko i załamał się na ławkę. Przecież on nawet nie wie, co to.
***
       Bardzo była ciekawa, co też Dumledore chce im przekazać. Wiedziała, że rzadko zdarzało się, żeby w Hogwarcie odwoływane były lekcje. Dlatego, gdy tylko nauczyciel powiedział, że NIESTETY lekcja eliksirów nie odbędzie się zgodnie z planem i, że muszą iść do Wielkiej Sali, Megan była jedną z pierwszych osób, które znalazły się przy drzwiach klasy. Szła z przodu, zaraz przy nauczycielu. Z jednej strony bała się, że to będzie coś strasznego, że zamykają szkołę... Ale z drugiej, może dyrektor zamierza zorganizować jakieś wydarzenie? Byłoby to conajmniej niesamowite, w jej subiektywnej opinii.
- A ty co tak z przodu? - Zapytał jej ktoś, ciepłym, słodkim głosem.
Spojrzała na niego. Damien!
- Nie mogę się doczekać. Chcę już wiedzieć, o co chodzi - powiedziała z uśmiechem od ucha do ucha.
- Niecierpliwa, hm? - Też się uśmiechnął, ukazując rządek śnieżnobiałych zębów i lekkie dołeczki w policzkach. Gdy się uśmiechał jego oczy prawie się zamykały. Był słodki.
- No tak! Bo to na pewno coś ciekawego jest - stwierdziła głosem dziecka.
- A ja się martwię, że coś się stało - dołączył do nich kolejny rozmówca, Erick. Muskularny, wysoki z zawsze rozbawionym wyrazem twarzy. Często miewał pusty wzrok, był tak jak Megan artystą, pisarzem, zamyślał się. Wiedziała o tym, ale nigdy jeszcze nic z tym nie zrobiła. Zresztą Damien też miał artystyczną duszę. Malował, fotografował i śpiewał. A do tego obydwoje tańczyli. Faceci idealni po prostu.
- Też mi to przeszło przez myśl. Ale chyba nie - mruknęła zamyślona.
- Raczej nie sądzę. Nauczyciele byli podenerwowani. A nie są. Więc chyba nie - uśmiechnął się Dam.
Wszyscy wzruszyli ramionami z uśmieszkami na ustach.
         Weszli do Wielkiej Sali. Był marzec, więc wyglądała normalnie, bez żadnych efektów specjalnych. Megan usiadła pomiędzy Erickiem i Damienem. Coraz bardziej się niecierpliwiła. A do tego musieli czekać jeszcze na resztę ludzi. Po prostu miała dość.
- Bgaa, ile jeszcze - warknęła cicho.
Chłopcy zaśmieli się.
- Weź się uspokój - powiedział do niej Erick.
- Nie - pokazała mu język.
Sala zaczęła się zapełniać. Nareszcie, przeszło Megan przez myśl. Kiedy wszyscy byli już na swoich miejscach, dyrektor wstał. McGonagall uciszyła zebranych. Jak zawsze.
- Witajcie, drodzy uczniowie! - Powiedział Dumbledore, rozkładając ręce i uśmiechając się serdecznie. Był taki miły. - Wiem, że pewnie jesteście zdziwieni tym, że zebrałem was tu podczas lekcji. Może niektórzy są szczęśliwi... Pewnie nawet większość - opuścił ręce i mrugnął do wszystkich. - Ale to, co chciałem wam przekazać, jest bardzo ważne. Otóż, jak dobrze wiecie, Ministerstwo raczej nie miesza się w naukę Hogwartu. Jednakże tym razem sprawa nie dotyczy tylko naszej szkoły, a wszystkich. Odgórnie orzeknięto, że młodzi ludzie jakimi jesteście, powinni uczyć się typowej, ogólnokształcącej wiedzy. Wynieśliście trochę ze szkół mugolskich... Przynajmniej większość. Część może z nauki w domu. Ale o to chodzi Ministerstwu, aby tę wiedzę pogłębić. I tak, dojdą wam trzy nowe przedmioty. Całkiem mugolskie. Arytmetyka, zajęcia fizyczne oraz literatura. W związku z tym, mamy trzech nauczycieli, powitajcie ich brawami - powiedział i wskazał na trzy osoby, które wstały. - Pani White, nauczycielka literatury - była to wbrew nazwisku, czarnoskóra kobieta z dredami i tunelami w uszach. Wszyscy zaczęli głośno głaskać, kilku chłopców gwizdnęło. Kobieta miała bardzo ładną figurę. - Pan Watts, nauczyciel zajęć fizycznych - wysoki na dwa metry, umięśniony mężczyzna z lekkim zarostem i tatuażem na szyi, który chyba ciągnął się od lewej ręki. - I pan Manson, nauczyciel arytmetyki - był on dość wysoki, z krótko przystrzyżonymi włosami i milutkim wyrazem twarzy. - Mam nadzieję, że przyjmiecie ich ciepło oraz, że przyłożycie się do nowych przedmiotów!
Megan spojrzała na przyjaciół z uśmiechem. Każdy był ciekawy owych lekcji, ale ona znała je dobrze. To przecież zwykła matematyka, angielski i wychowanie fizyczne. Miała je w szkole. Wzruszyła ramionami.
- W związku z tym, że za chwilę i tak byłby obiad... Zaczniemy go już teraz, bo nie opłacałoby się wracać do klas na piętnaście minut lekcji - powiedział dyrektor wywołując tym niemały aplauz wśród uczniów... Zaś kilku nauczycieli miało chyba inne zdanie niż on.
Stoły nagle zapełniły się jedzeniem. Po chwili słychać było już tylko obijane o siebie naczynia i sztućce.
***
       Chłopcy siedzieli już w swoim dormitorium, po lekcjach, wykąpani, uśmiechnięci. Remus zwinął się w kulkę na swoim łóżku i czytał książkę, Syriusz założył słuchawki i słuchał muzyki, James kreślił coś w jakimś zeszycie, a Peter po prostu leżał. To była jedna z tych chwil,kiedy mieli na kilka minut dość siebie i chcieli zająć się swoimi sprawami. To właśnie był minus takich szkół, gdzie się mieszka. Cały czas masz do czynienia z tymi samymi ludźmi, aż w końcu poznajesz ich stuprocentowo, wiesz jakie mają zwyczaje, czy chrapią, jakie noszą skarpetki, czy bieliznę. Jak małżeństwo dosłownie. A potem nagle następuje dwumiesięczna separacja. Tragedia.
- Jeść - powiedział Peter, przerywając ciszę.
- Kuchnia? - Zapytał Syriusz.
- Kuchnia - odpowiedział James.
- Regulamin... - Mruknął Remus.
- Kuchnia - powtórzył James.
         Weszli do kuchni. Ale nie tej ze skrzatami. Postanowili sprawdzić, czy Pokój Życzeń podoła stworzeniu idealnego pomieszczenia do gotowania z pełnym wyposażeniem. Nie zawiódł ich. Pokój był przestronny, meble drewniane. Na środku stała wysepka, obok niej kilka stołków barowych. Usiedli na niej Potter i Black.
- Będziecie gotować? - Zapytali reszty.
- Tak - Remus i Peter spojrzeli na siebie.
- Mamusia i tatuś - mruknął Syriusz i położył głowę na swoim ramieniu. Wyglądał jak naćpany.
Pomieszczenie wypełnił śmiech.
- Okeej - James zmienił pozycję. Usiadł na blacie. - My popatrzymy. - Syriusz przysiadł koło niego i teraz wyglądali przekomicznie. Siedząc po turecku na jednej stronie wysepki kuchennej. Było to też na swój kulawy sposób urocze.
        Remus wychodził z założenia, że tylko on potrafi tu gotować. Ale nie! Peter go zaskoczył.
- Ty będziesz moim giermkiem,. Będziesz mi tylko pomagać. Ja gotuję - powiedział, podwijając rękawy.
- Peter umie gotować? - Zapytał Syriusz.
- Umie - odpowiedział i uśmiechnął się conajmniej szarmancko.
Remus zrobił zdziwioną minę, a Black i Potter wzruszyli ramionami.
        Przez następną godzinę ćwiartował, wyciskał, miażdżył i ciął wszystko, co kazał mu Peter. Efekt był zaskakujący: kurczak z maślanym sosem, surówką z marchewki, całą masą cebuli, czosnku itp, ryżem i sosem do niego dedykowanym, plus herbata różana. 3/4 Huncwotów patrzyło na swoją porcję mocno zdziwionych. Peter zaś stał z miną zwycięzcy.
- No. Posmakujcie - zachęcił ich.
Zrobili to... A po chwili...
- Merlinie, Peter! - Krzyknął Syriusz. - To jest idealne!!
- OMG, czemu ja nigdy czegoś takiego nie jadłem - rozpływał się James.
- Gotujesz lepiej niż moja mama - przyznał z uznaniem Remus.
- Tego oczekiwałem - powiedział Pettigrew i zaczął jeść swoją porcję z uśmiechem.



Wybaczcie, że takie krótkie :/
Lunaris