niedziela, 20 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 32. KUŹWA!!

To, co się tu stało było kompletnie zjebanym zawieszeniem bloga. Nie wiem, czemu, po co. Było i tyle. Przepraszam was, ale zamiast się głupio i niepotrzebnie tłumaczyć powiem - rozdział. Długi, najdłuższy jaki mogłam z siebie dać. 
Poza tym ustalam grafik:
Wtorek - Zmysłowa
Czwartek - Postępowanie choroby...
Niedziela - rozdział
Może dam coś jeszcze w sobotę, zobaczę. A w tym chodzi o cotygodniówki, czyli to jest stały grafik. Tak. Tyle w temacie, prosz rozdział:
______________________________________________________________________________________________
     - Jak to, Remusie? Chcesz... Dlaczego? - Profesor Dumbledore był wyraźnie zdziwiony prośbą Lupina.
- Ja popełniłem błąd. Ja nie powinienem... Na prawdę... - Remus mówił płaczliwym głosem.
Dyrektor westchnął.
- Jest przerwa świąteczna. Jedź do domu... Ale wróć. Potem zobaczymy. - Pokręcił głową.
Remus uśmiechnął się blado.
- Weź proszek fiuu i idź do domu - powiedział Dumbledore.
Remus wykonał polecenie. Po chwili znalazł się w swoim salonie. Zobaczył rodziców siedzących na sofie i czytających książki. Tak zwyczajnie i spokojnie... Mam spojrzała na niego.
- Remus? Co się stało...? - Zapytała zaniepokojona. Odłożyła książkę i podeszła do syna. Ojciec zrobił to samo.
- Ja... Jestem potworem mamo... - I nie powstrzymując się już, zaczął płakać.

                 Hope przytuliła swojego synka. Dlaczego tak nagle wrócił? Przecież cieszył się i prosił ją o pozwolenie, na spędzenie świąt w Hogwarcie. A teraz tak nagle pojawia się w domu? Coś złego musiało się stać. Z jednej strony chciała wiedzieć, ale z drugiej bała się tego. Bała się, że jej kochany Remus załamie się. Widziała po jego zachowaniu, po jego twarzy i słyszała w jego słowach tylko jedno – ból. Niewiele mogła zrobić. Jedynie pocałować go w czółko, jak robiła to, kiedy był mały. Teraz jest już prawie dorosły i nie potrzebuje pomocy starej matki. To też było dla niej straszne – jej jedyne dziecko dorasta. Chciała, żeby już na zawsze został z nią i Lyall’em w domu, żeby pomagał jej w gotowaniu i w ogrodzie, żeby słuchała śmiechu jego i swojego męża, kiedy grają w scrabble, czy trenują walkę. Dla każdej matki okres dojrzewania dziecka jest straszny, tyle, że Remus nie jest zwykłym chłopcem i przechodzi przez to inaczej. Dla zwykłych rodziców ten „buntowniczy wiek” dziecka to ciągłe kłótnie, walka o dobre oceny i zachowanie, krzyki i cała masa wyzwisk. Remus zaś był ideałem dziecka i wręcz utopijnym synem – dobrze się uczył, nie sprawiał kompletnie żadnych problemów, nie pochwalał jakichkolwiek złych zachowań, był uczciwy, pracowity, dobry i opiekuńczy. Nie miał praktycznie żadnej złej cechy. Jedynym utrudnieniem w jego wychowaniu było wilkołactwo, ale i z tym ich syn sobie radził. Poza tym dzięki niemu stał się wrażliwy, pokorny i opanowany. Więc nie można powiedzieć, że likantropia niesie za sobą tylko złe rzeczy.
- Kochanie, co się stało? – Zapytała nadal tuląc synka, chociaż tak naprawdę to on tulił ją, bowiem Hope była niską kobietą, a jej syn bardzo wyrósł, poszedł w ślady ojca.
- Jestem potworem… - mówił spokojnym głosem, zbyt spokojnym, tak spokojnym, że przeszedł ją dreszcz.
- O czym ty mówisz, Remusie? – Lyall był wyraźnie zdenerwowany. Stał obok nich i trzymał rękę na ramieniu młodego Lupina.
Nastała chwila ciszy przerywana cichymi westchnieniami ich syna. W pewnym momencie odsunął się od niej, bez słowa usiadł na sofie, oparł łokcie na kolanach i spuścił głowę.
- Remusku… - jęknęła Hope, siadając na podłodze przed nim.
Lyall pokręcił głową i poszedł w głąb pokoju, czyli do kuchni.
- To ja zrobię czekolady. – Stwierdził. – Lubisz czekoladę, nie, Remus? Pomoże ci.
- Nie chcę żadnej głupiej czekolady – warknął ich syn.
Mąż Hope aż obejrzał się ze zdziwienia. Remus nigdy nie odzywał się do nich w ten sposób. Małżeństwo wymieniło nic nierozumiejące spojrzenie, zaś młody Lupin podniósł głowę i zapatrzył się w przestrzeń.
- Myślałem, że mogę chodzić do szkoły, że dam radę. Bo przecież się powstrzymuję. Ale… - głos mu się załamał, co spowodowało kłujący ból w klatce piersiowej jego matki. – Ale wiecie… Wcale tak nie jest. To wszystko nie funkcjonuje tak, jak chciałem. Było kilka sytuacji, w których po prostu nie dałem rady i…
Lyall wrócił do części dziennej, stanął za sofą i położył dłonie na ramionach syna.
- I po prostu to przejęło nade mną kontrolę – jęknął Remus żałośnie. – Wilkołaki nie mogą żyć w normalnym środowisku, nie ma dla mnie miejsca tam w Hogwarcie, czy gdziekolwiek indziej. Powinienem być w watasze, w stadzie z innymi odrzutkami, takimi jak ja.  Życie nie jest dla nas – kiedy to mówił, łzy spływały mu po policzkach i to samo stało się z Hope. Nie potrafiła się opanować.
- O czym ty mówisz… To nieprawda. Przecież sam Albus… - zaczął Lyall, ale Remus mu przerwał.
- Dumbledore jest pieprzonym idealistą! – Krzyknął.
– Nidy nie był w takiej sytuacji, jego wszyscy zawsze szanowali! Jak więc, może stawiać się w mojej sytuacji, w sytuacji kogokolwiek innego?! Nie wie, jak to jest, nie rozumie tego. – Krzyczał, żywo gestykulując, jak to on.
- Remusie, nie mów tak! – Skarciła syna Hope.
On spojrzał na nią tak, jak nigdy – pogardliwie i gniewnie. Zabolało ją to.
- Ty też nic nie rozumiesz. Oboje nic nie rozumiecie. Nikt z was mi nie pomoże! Niech to do was dotrze! Chcecie być dobrymi rodzicami? Przestańcie więc udawać, że nie ma tej głupiej choroby! Nie wyjdę z niej, nie wyleczę się, mamo! To, że nazwiesz węgorza elektrycznego gumową kaczką nie oznacza, że zrobisz z niego maskotkę, prawda? I niech Bóg pomoże nieszczęśnikowi, który zechce wykąpać się z kaczuszką.*
- Jak możesz tak się do nas odzywać?! – Krzyknął Lyall.
Remus wstał, Hope zaś zajęła jego miejsce na sofie i zaczęła płakać.
- Nie próbuj nawet mieć pretensji. Coś takie dobrze wam zrobi, bo zawsze byłem idealny. Nie rozumiecie. Tylko jedna osoba może mnie zrozumieć, mimo, że tego nie chcę – powiedział, po czym wszedł po schodach na górę. Dosłownie po sekundzie Hope usłyszała trzaskanie drzwi.
- O kim on mówił…? – Zapytała.
Lyall milczał.
- O tym, kto go przemienił. – Powiedział gorzko, usiadł przy stole, wyczarował papier i zaczął pisać.
***
                Trójka chłopców siedziała przy kominku w Pokoju Wspólnym Gryffindoru. Biła od nich złość, roztaczali wokół siebie aurę smutku, przygnębienia i żałości.
- Musimy coś zrobić, cokolwiek – stwierdził mądrze James.
- Brawo Jim. Świetny pomysł. Szkoda tylko, że każdy z nas wpadł na niego już z pierdyliard razy – skwitował Syriusz.
- Jest w ogóle taka liczba jak pierdyliard? – Zapytał Peter.
- Nie wiem, Pet. Nie wiem – westchnął Black.
Normalnie pewnie by się roześmiali, James powiedziałby coś w rodzaju „takie przemyślenia może mieć tylko Peter Pettigrew”, a Remus… Gdyby był tu Remus to na pewno od razu skarciłby Syriusza za tworzenie neologizmów, kompletnie niepotrzebnych światu. Ale Remusa z nimi nie było i dlatego żadna z tych sytuacji nie miała miejsca.
                Minęło sporo casu, zanim którykolwiek z nich pomyślał o pójściu po coś do jedzenia. Cała trójka niechętnie wstała i poszła do swojej sypialni. Byli odprowadzani wzrokiem przez małą, niezauważoną przez nich osóbkę, zwiniętą w kulkę w kącie pokoju – Megan Night.
                Dormitorium Huncwotów było czyste, jak nigdy. Jedynym elementem dającym wrażenie nieporządku były prezenty – nadal nierozpakowane, leżały w nogach czterech łóżek. Nikt nie miał nawet ochoty ich dotykać.
- Zjemy i pomyślimy, dobra? – Powiedział Peter.
W odpowiedzi uzyskał cichy pomruk kolegów.
- Myślicie, że Remus wróci sam? – Zapytał Syriusz.
- Myślę, że nie. Martwię się, że zrobi coś głupiego – odpowiedział James.
- Na przykład?
Po tym pytaniu Potter nie wiedział, co powiedzieć. Za to odezwał się Peter.
- Ustaliliśmy już, że przemienił go Greyback. Wiecie, myślę, że… Że Remus pomyśli o nim. Może już to zrobił.
Syriusz zerwał się na równe nogi.
- Nie. Nie może tego zrobić, Greyback go zabije. Albo zrobi coś jeszcze gorszego…
James spojrzał na niego znudzony.
- I co chcesz zrobić? Nawet nie wiemy, gdzie Remus mieszka. Nie powie nam. Zresztą gdybyśmy wiedzieli, to i tak nic nie zrobimy. Będzie chciał, to do niego pójdzie. Nie posłucha nas, a siłą go nie powstrzymamy.
- James ma rację. Chyba nic nie możemy zrobić.
Peter i Jim położyli się na łóżko Syriusza w poprzek. Ten zaś stał i patrzył na nich ze słodką bułeczką w ręku.
- Jak możecie tak mówić? Dlaczego nie chcecie mu pomóc??
- Chcemy, ale nie ma jak – powiedzieli jednocześnie.
Black rzucił bułeczką do kosza na śmieci, wziął płaszcz i wyszedł z sypialni, trzaskając drzwiami.
***
                Siedziała w rogu Pokoju Wspólnego z telefonem w ręku. Myślała. Remus jest w domu. Chłopaki zastanawiają się, co zrobić. Nie wymyślą nic, co najwyżej napiszą do Lupina. Ale mogliby dać dowód swojej przyjaźni, tego, że nie chcą jej stracić. Gdyby tak pomogła im? Wiedziała, że Remus uważa ich słowa za puste i bezsensowne. Musieliby zrobić coś naprawdę niebywałego, żeby wilkołak im uwierzył. Cos niebywałego, albo niebywale głupiego. Tylko czy ona chciała brać w tym udział?
- To wszystko moja wina – usłyszała czyjś głos. Spojrzała na wejście do dormitoriów chłopców. W progu stał Syriusz.
- Nie tylko twoja, Black. – Powiedziała wstając i idąc w jego stronę. – To wasza wspólna wina. Może nawet trochę moja, bo nie zdążyłam mu powiedzieć wcześniej. Podejrzewałam was o to. Gdybym go do tego przygotowała… Może nie zareagowałby aż tak gwałtownie.
Syriusz spojrzał na nią gniewnie.
- Nie uważaj się, za najważniejszą na świecie, bo taka nie jesteś. Nie brałaś w tym udziału. To, że mu nie powiedziałaś, kompletnie nie ma znaczenia. – Warknął.
- Nie uważam się za najważniejszą. Ale moje przekonania mówią, że jeśli wiem o czymś złym i nic z tym nie robię, to jestem współwinna. Cóż. – Wzruszyła obojętnie ramionami.
Rozmowy jej i Blacka były zawsze wymianami wyzwisk i walką na docinki. Nigdy nie rozmawiali sam na sam normalnie.
- Jaką więc naukę chcesz mi przekazać? – Zapytał.
- Nie zdziałacie nic słowami. Tylko czyny wam pomogą. – Powiedziała i odwróciła się z zamiarem wyjścia z pokoju.
- Co masz na myśli? – Syriusz złapał ją za przedramię.
- Jeszcze nie wiem. Ale myślę, że biblioteka może nam pomóc – podniosła rękę i splotła swoje palce z Syriusza. – Zawrzyjmy rozejm i pomóżmy Huncwotom, co? – Uśmiechnęła się lekko.
- To my prowadziliśmy jakąś wojnę? – Zapytał, poprawiając kurtkę. W na korytarzach było bardzo zimno. - Nie ubierzesz się cieplej? – Zapytał. Megan miała na sobie tylko sweterek i legginsy, czy jakkolwiek to się nazywa.
- Nie. Lubię zimno. - Stwierdziła dyplomatycznie i wyszła, wpuszczając do pomieszczenia zimny wiatr, który sprawił, że Syriusza przeszedł dreszcz. 
***
                Nie czuł wyrzutów sumienia, ani niczego w tym rodzaju. Cały czas miał w głowie pretensje Syriusza i to napędzało go do wszystkich działań. Wyciągnął worek marynarski i spakował tam parę jeansów, dwie koszulki i bluzę. Poza tym wziął wszystkie pieniądze, telefon i ładowarkę, oraz dwa noże wojskowe. Poruszał się szybko i zwinnie, wyłączył mózg, działał instynktownie. Spojrzał na stojący w rogu pokoju mieczyk długości przedramienia. Jego tata był aurorem, więc uczył go walki. Kiedyś dostał właśnie taki mieczyk z paskiem i pochwą. Wziął go, przewiązał pasek wokół worka tak, że miecz wisiał po stronie pleców, więc nikt go nie zobaczy. Co Remus chciał zrobić? Spotkać się z kimś, kogo nienawidzi i zawrzeć z nim rozejm.
***
***
                James obudził się, bo zaczęły boleć go kolana. Leżeli z Peterem w poprzek łóżka, co oznaczało, że nogi miał zgięte i nie leżały one razem z nim na materacu. Spojrzał na przyjaciela. Postanowił go obudzić, bo pewnie czuje się tak samo jak on.
- Pet. Hej, wstawaj – powiedział i potrząsnął nim lekko.
- Cooo? – Chłopak usiadł i przetarł oczy. – Syriusza nadal nie ma?
- Nie. Poszukajmy go. – Stwierdził.
                ½ Huncwotów ubrała się i wyszła z sypialni. Zeszli na dół i – nie spotykając tam Blacka – postanowili wrócić na górę do dormitorium sąsiadującego z nich. Może Damien bądź Erick będą wiedzieli, gdzie poszedł ich przyjaciel.
                Podeszli do drzwi i zapukali. Otworzył im Lawson zawinięty w kołdrę.
- Aż tak ci zimno? – Zapytał Peter.
- Tak. – Powiedział stanowczo Erick. – Wchodzicie?
- Nie, nie. Chcieliśmy się tylko zapytać, czy wiesz, gdzie jest Syriusz. – Zabrał głos James.
- Szukacie pieska? Nie widziałem go. Damien też raczej nie, bo cały czas śpi.
- Pieska? Dlaczego pieska? – Zdziwił się Peter.
- I dlaczego Damien śpi? – Dodał James.
- Pieska bo Syriusz to psia gwiazda, a Dam śpi, bo obudził się cztery godziny temu, uznał, że jest za zimno i poszedł spać dalej – brunet wzruszył ramionami.
James westchnął, podziękował Erickowi i odszedł ze swoim przyjacielem.
- To może Megan? – Zaproponował Peter.
James pokiwał głową. Peter ostatnio miewał same dobre pomysły.
***
                Siedzieli w bibliotece już drugą godzinę i byli tak samo głupi jak wtedy, gdy tu przyszli. Może nawet teraz bardziej, bo wszystkie przeczytane książki tylko namieszały im w głowach.
- Czego my w ogóle szukamy? – Zapytał Syriusz, opierając głowę na ramieniu Megan, która stała przed półką na książki.
- Nie mam pojęcia. – Powiedziała.
***
                Megan też nie było w pokoju. Wpadli więc na genialny pomysł, żeby sprawdzić w kilku miejscach w szkole – Wielka Sala, błonia i biblioteka. Idąc do biblioteki patrzyli przez okna i nie zauważyli kompletnie nikogo na dworze.
- Naprawdę myślisz, że Syriusz poszedłby do biblioteki? – Zapytał Peter.
- Nie wiem. Gdzie indziej mógł pójść?
- Praktycznie wszędzie…
To była niestety prawda.
***
                Night opadła na krzesło przy stoliku w bibliotece. Nie miała już pomysłów, a jej mózg przypominał rozpuszczoną galaretkę truskawkową (bo tylko taką uważała za zjadliwą). Jej przyjaciel siedział obok niej i wertował jakąś książkę, ale nawet nie chciało się jej pytać, o czym ona jest. Miała dość szukania bez celu.
- Tu jesteście! Wiedziałem. To było przeczucie – James i Peter stanęli obok nich. – Czego szukacie? – Mówił ten pierwszy.
- Nie wiemy. –Westchnęła. – Chcemy jakoś pomóc Remusowi. Chcemy pomóc Huncwotom.
Peter zmarszczył brwi.
- Megan uznała, że słowami nie przekonamy Remusa do niczego. Że potrzebuje dowodu naszej przyjaźni. A co byłoby lepsze niż sposób na złagodzenie objawów wilkołactwa? Albo na to, żebyśmy mogli być z nim zawsze, nawet podczas pełni? – Wytłumaczył im Syriusz.
Nastała chwilowa cisza. Każdy gorączkowo myślał. Nagle James nabrał powietrza.
- Wilkołaki nie atakują zwierząt, nie?? – Zapytał, z błyskiem w oczach.
- Nie… - odpowiedziała mu Megan.
- Animagowie. – Powiedział dumny z siebie.

* - to cytat z Darów Anioła Miasta Kości
  Proszę. :D
Lunaris

6 komentarzy:

  1. Brawo, brawo, brawo!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! No dobrze, wystarczy tych wykrzykników.
    Świetny rozdział, cieszę się, że wróciłaś. Muszę przyznać, że opłacało się czekać - ale nigdy więcej tego nie rób!
    Rozdział naprawdę pięknie napisany, Huncwoci zachowują się jak prawdziwi przyjaciele. Chociaż zastanawia mnie to co stanie się później z Megan, znaczy jest twoją OC i nie bylo jej w kanonie, więc tak nagle zaczęłam się nad nią zastanawiać....
    W tym momencie Cię zostawiam i pamiętaj - czekam na następny cholerny rozdział. :)
    Życzę weny, czasu i wesołych świąt.
    Dominika <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :**
      Też jestem zadowolona z tego rozdziału :D
      Dzięki za kom <3
      Lunaris

      Usuń
    2. Nareszcie! Nie będę się rozwodzić na temat notki, rozdział wspaniały, jak zawsze ;D.
      Wesołych świąt! Weny, weny i jeszcze raz weny! ;)

      Usuń
    3. Wiem, wiem, jestem okropna z tym czasem XD
      Dzięki za kom!
      Lunaris

      Usuń
  2. Przepraszam, że dopiero teraz ,wilczku...Świetny rozdział, chciało mi się płakać z powodu Remusa. To jest takie przykre...teraz lecę czytać następny XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lemcaki to takie stworzonka do mencenia... :D
      Lunaris

      Usuń