czwartek, 31 grudnia 2015

Stadium drugie - uzależnienia

Nie udało mi się napisać Zmysłowej, bo nie miałam na nią pomysłu. Chciałam napisać coś z perspektywy Ethana, ale po prostu nie wiedziałam co. Alex mówiła mi, że chce, żeby się pokłócili, ale i tego nie potrafiłam ubrać w słowa. Dlatego postanowiłam na jakiś czas zawiesić to opowiadanie i zamienić je na inne, jeszcze nie wiem, jakie. Zobaczymy w następny Wtorek.
Szczęśliwego Nowego Roku!! Jakie macie plany na dzisiejszą noc? Ja nadal nie mam pewności, jak to u mnie będzie. Miałam iść do kolegi i tam się spotkać ze znajomymi, ale nie wypaliło, więc oni uznali, że jak ja nie przyjdę na Sylwka, to Sylwek przyjdzie do mnie - przyjadą o 20 na moje osiedle XD
No, zobaczymy jak to się potoczy, a tymczasem macie piękne i dramatyczne opo - Chorobę.
Buziaki! 
Czytam - komentuję
_______________________________________________________________________________________________
Typ: Seria opowiadań - "Choroba zwana tragiczną miłością."
Gatunek: Fantasy, romans
Bohaterowie: Megan Night, Remus Lupin, Fenrir Greyback
Zastrzeżenia: ---
Informacje dodatkowe: ---
_____________________________________________________________________________________________

„Miłość jest jak uza­leżnienie.
Od­wyk cho­ler­nie boli.”


                Pierwszy dzień po jego stracie przeleżałam w łóżku, nie dając żadnego znaku życia.
                Drugi dzień po jego stracie wstawałam jedynie po to, żeby pójść do łazienki.
                Pierwszy tydzień po jego stracie wstawałam już nawet po jedzenie.
                Drugi tydzień po jego stracie pierwszy raz postanowiłam wyjść z domu.
***
                Siedziałam na dachu domu z runą niewidzialności na ramieniu. Patrzyłam na ludzi, którzy wychodzili z naszej klatki schodowej i śpieszyli do pracy, do szkoły, bądź gdziekolwiek indziej. Zastanawiałam się, czy zdają sobie sprawę, jak wielkie szczęście mają… Żyją w tak prostym świecie. Bez codziennych ataków sił nadprzyrodzonych, bez niebezpiecznych przedmiotów magicznych, mogących wyrządzić milion razy większe szkody, niż głupia bomba atomowa, czy jakakolwiek inna. Gdzie wojna nie oznacza tylko arsenału metalowych, zimnych, bezdusznych przedmiotów, przeżywających załamanie nerwowe żołnierzy i niczego nierozumiejących cywili, ale także niewidzialnych ludzi, mogących zabić cię z najmniej oczekiwanym momencie, zaklęć, które sprawią tak wielkie cierpienie, że człowiek nie umrze, a zwariuje i pozostanie tak zawieszony między życiem a śmiercią na wieczność. Nie. Ich największym zmartwieniem mogli być zabójcy, którzy zbiegli z tutejszego więzienia kilka dni temu, złodziej, który okradł pobliski sklepik, czy nierozważni kierowcy, raz po raz zabijający niczego niespodziewających się przechodniów. Może od czasu do czasu trafi się jakiś pedofil, o którym media będą mówić całymi dniami, bo zgwałcił czteroletniego chłopca. Ich nie obchodził psychopata, który wstrzykiwał dzieciom demoniczną krew, po to, by stworzyć niepokonaną armię. Ich nie obchodziło stado wilkołaków wyjętych spod prawa, biegające po całym Podziemnym Świecie i zabijające wszystko na swojej drodze (może za wyjątkiem niektórych kobiet, bądź – jak kto woli – mężczyzn, których najpierw gwałcili, a oni umierali z wycieńczenia). Ich nie obchodził stary ród wampirów, które uznały, że na świecie nie ma miejsca dla zwykłych ludzi i szykują zmasowany atak w Nowym Jorku. Ich nie obchodził nawet traktat podpisany pomiędzy kilkoma galaktykami odnośnie Układu Słonecznego (który - jak się w przybliżeniu podaje - zniknie za 2mld lat), mówiący o tym, że kiedy planety z naszego układu zaczną wybuchać inne galaktyki wykorzystają tą energię dla siebie. Nie. Oni teraz szli do pracy, szkoły, koleżanki, kolegi, czy kogokolwiek innego i nie mieli czasu na myślenie nad tym, czy coś takiego w ogóle ma miejsce. A miało.
                To stado wilkołaków, to, które atakuje małe wioski w Podziemnym Świecie, zgrabnie omijając Miasta Kości (miasto centralne w każdym państwie zawsze miało taką nazwę, bo strzegły go kości i prochy Nocnych Łowców, Wiedźminów i kilku innych ras), to oczywiście Grex Mortem, czyli stado śmierci. Przewodził nim Greyback. Teraz zostali bez swojego pana i z tego, co wiedziałam władze i tak nie potrafiły ustalić, gdzie się znajdują. To było dla mnie niepojęte. Mają dostęp do ludzkiej technologii, do magii i innych rzeczy, a nie potrafią dowiedzieć się, gdzie jest grupa około dwudziestu osób? Co było nie tak z władzami??
                Grex Mortem nie mieli teraz pana, ponieważ postanowił on zająć się rzeczą ważniejszą – Remusem Johnem Lupinem. Zająć się w sensie, jakiego nie chciałam znać. Oparłam głowę na podwiniętych pod klatkę piersiową nogach i chciałam przestać myśleć, ale wspomnienia mojego ukochanego przedzierały się przez wcale nie tak szczelną barierę, którą na szybko wybudowałam w głowie. Czułam, że jej ścianki powoli ustępują fali uśmiechów, słów, dotyków i żartów Remusa. Kiedy w końcu pękły, skrzywiłam się, a łzy popłynęły po moich policzkach. Były gorące i słone. Okropne uczucie wbijanego w moją klatkę piersiową tępego noża, wyrwało z moich ust cichy jęk. Ten nóż przebijał moje serce i płuca tak, że nie potrafiłam oddychać. Ale ból nie ustępował, bo ten, kto go wbijał wiedział, jak bardzo może mnie tym zranić. Tak, Greyback uwielbiał takie długie i tępe narzędzia. Zatapiała się znowu w ciemność, tak dobrze poznaną przez te dwa tygodnie. Chciała się od niej uwolnić, ale nie wiedziała jak. Nie było nic, czego mogłaby się złapać, nie było dna, od którego mogłaby się odepchnąć. Nie było nic. Tylko pustka, ciemność, cisza i cierpienie.
***
                Przebudziłem się lekko i nie otwierając oczu chciałem przytulić do siebie Megan… Tylko, że jej tu nie było. Nie czułem jej zapachu, nie słyszałem jej równomiernego oddechu. Otworzyłem oczy i usiadłem, co było złym pomysłem. Tępy ból w głowie, uczucie rozrywanej skóry na boku klatki piersiowej.  Miałem ranę ciętą, która chyba nie chciała się zagoić. Nabrałem powietrza i wstałem. Rozejrzałem się.
                Cały pokój był z ciemnego drewna – podłoga, ściany i sufit.  Łóżko, na którym spałem było pokaźnych rozmiarów, z kolumnami i rubinowymi kotarami oraz pościelą w takim samym kolorze. Obok niego po jednej stronie stała szafka, zaś po drugiej półka na książki. Podszedłem do niej i przejrzałem tytuły woluminów ułożonych na niej. Księgi były oprawione w skórę, niektóre były przepisami na eliksiry, inne opowiadały o sztuce łowiectwa. Odłożyłem książki i obróciłem się. Naprzeciwko łóżka stał kominek, obok niego bujany fotel, po drugiej stronie biurko. Jedyne okno w tym pomieszczeniu miało zamknięte okiennice. Chciałem je otworzyć, ale nie dało mi się. Wetchnąłem. Otworzyłem za to drzwi i wyszedłem na korytarz, na którego podłodze położony został czerwony dywan. Mijałem wejścia do innych pomieszczeń – czarne, wielkie wrota z mosiężnymi klamkami. W końcu wyszedłem do przestronnego pokoju, który chyba był salonem. Stała tam bowiem czarna, skórzana sofa, telewizor, stolik do kawy i dwie półki, zastawione rzeczami takimi jak noże, strzelby i małe rzeźby. Salon połączony był z przestronną kuchnią. Czarny marmur na blatach, mahoniowe drewno na półkach i szkarłatne kafelki naścienne i podłogowe dawały ciężki i zimny, ale nastrojowy efekt. Rozglądając się uznałem, że i tutaj okiennice są zamknięte. Nie próbowałem ich otwierać. Podchodząc do lodówki westchnąłem. Ten dom wyglądał normalnie.
                Usłyszałem ciche pyknięcie, a potem otwieranie starych drzwi. Wyjrzałem zza ściany i zobaczyłem jego. Greyback wychodził z ukrytego w ścianie przejścia. Zamknął je, obrócił się i uśmiechnął do mnie. On też wyglądał normalnie – czarna koszula i takie same spodnie, do tego grafitowe mokasyny. Nie przypominał mi tego człowieka, którego bałem się przez całe życie. Był czysty, spokojny i opanowany. Ciekawe.
- Obudziłeś się – powiedział powoli, zachrypniętym głosem. – To bardzo dobrze i miło z twojej strony. Głodny? – Szedł nonszalancko w moją stronę.
Kiwnąłem głową, czując niepokój.
- Zrobię ci jedzenie. Myślę, że ty w tym czasie mógłbyś wziąć… - Zatrzymał się i przestał mówić. Wziął w dłonie jabłko z koszyka na owoce stojącego na wysepce kuchennej. Było krwistoczerwone. – Albo nie.
Cisnął jabłkiem w moją stronę. Złapałem je bez problemu, dzielnie znosząc jego przenikające spojrzenie. Kącik jego ust drgnął lekko.
- Świetny refleks – stwierdził.
- Po tatusiu – powiedziałem i ugryzłem owoc. Był pyszny. Soczysty i wyrazisty. Może dlatego, że dawno nic nie jadłem. – Dlaczego kazałeś mi spać tak długo? – Zapytałem o jedną z kilkunastu niezrozumiałych dla mnie rzeczy.
Greyback zaśmiał się cicho i podszedł do mnie. Stanął pół metra ode mnie.
- Chciałem żebyś wypoczął i dał mi czas na zamaskowanie wszystkiego, co już zrobiłem. Gdybym zostawiał cię tu samego, a ty byś nie spał, pewnie przyszłaby ci do głowy ucieczka, może nawet udałoby ci się ją uskutecznić. A tak… Jestem tutaj z tobą i nie muszę się martwić ewentualnymi utrudnieniami – wytłumaczył. – To tylko kwestia dobrze dawkowanego eliksiru.
- Czego ode mnie chcesz? – Pytałem dalej. Ogryzek po jabłku obejrzałem i zjadłem, nie pozostawiając nic.
- Tego, co zawsze. Przysługi i zabawy.
- Szkoda tylko, że nie oddajesz przysług – stwierdziłem cierpko. – Co mam zrobić?
- Jest pewien czarownik – podszedł do lodówki, otworzył ją. Wyciągnął sok pomarańczowy i sajgonki. – Który bardzo przeszkadza mojemu stadu. Chce on, co bardzo mnie śmieszy, zorganizować grupę kilku dzieci Lilith po to, by zniszczyć Grex Mortem. Zabawne, nie sądzisz? – Spojrzał na mnie, nalewając soku do dwóch szklanek. – Chcę się pozbyć jego, całego tego beznadziejnego ugrupowania i jeszcze dwóch osób. – Wstawił talerz z sajgonkami do mikrofali, po czym włączył ją i znów podszedł do mnie, podając mi szklankę z sokiem.
- Jakich dwóch osób? – Zapytałem, pijąc napój.
Mój rozmówca wyszedł z kuchni, wziął różdżkę z półki stojącej obok i machnął nią lekko cicho szeptając bardzo dobrze znane mi zaklęcie – „Accio”. Czarna teczka wylądowała w jego dłoni. Położył ją na blacie obok mnie.
- Przejrzyj.
                Wahałem się. W końcu jednak uznałem, że nie mam innego wyjścia, więc musiałem otworzyć teczkę. W środku było sześć zdjęć. Dwaj mężczyźni, dwie kobiety i… Dwoje małych, słodkich dzieci. Dziewczynki i chłopca. Ona miała co najwyżej trzy latka, zaś on około pięciu. Przełknąłem ślinę. Nie. Nie każe mi zabić dzieci. Nie zrobi tego.
- Dlaczego sam nie możesz się ich pozbyć? – Spytałem, siląc się na spokojny ton.
- Och, to proste. Jestem zbyt poszukiwany. Zdobywanie informacji jest dla mnie zbyt trudne, a nie mogę zostawiać mojego stada samego na zbyt długo. – Powiedział Fenrir, stawiając talerz z jedzeniem na wysepce i odsuwając lekko stołek barowy. – Usiądź i zjedz, szczeniaczku.
Wykonałem polecenie, zabierając ze sobą szklankę z sokiem. Greyback usiadł obok mnie.
- A twoje stado? Ktoś stamtąd nie może tego zrobić? - Powstrzymywałem się od rzucenia na sajgonki. Bardzo je lubiłem, a do tego byłem niebywale głodny. Musiałem jednak dowiedzieć się jak najwięcej.
- To zwykli ludzie zmienieni w wilkołaki. Nie potrafią działać strategicznie i cicho. Umieją zabijać. Nic poza tym – wzruszył ramionami.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem.
- Dlatego potrzebujesz mnie. Co mam niby zrobić? Jak mam się dowiedzieć, gdzie szukać tych ludzi? Tutaj są tylko zdjęcia i nazwiska – zmarszczyłem brwi. Byłem dobrym zabójcą, pewnie przez lata spędzone na treningach z przyjaciółmi nefilim, wiedźminami, czy asasynami, ale nie potrafiłem myśleć dokładnie jak oni.
- Wszystko w swoim czasie – uśmiechnął się mężczyzna.
- Dobrze. A dlaczego akurat ja? Przecież lepszym materiałem na cichego zabójcę byłby asasyn na przykład – stwierdziłem.
- Ale nikt nie potrafi przy okazji zaspokoić moich potrzeb w ten sposób, w jaki ty umiesz to zrobić – powiedział cicho.
Spojrzałem w talerz.
- Co z dziećmi? Dlaczego i one są elementami w tej grze?
- Są pół wilkołakami, pół wampirami. Nie chcę, żeby coś takiego istniało.
Zesztywniałem. Lykanie. Co z Megan? I Marcelem?
- A jeśli nie będę chciał współpracować? – Zapytałem.
Zamiast odpowiedzi uzyskałem kilka zdjęć rzuconych na blat. Megan, Syriusz, James, Damien, Erick. Wszyscy ci, którzy byli mi najbliżsi. Greyback wziął pierwsze zdjęcie – Ericka.
- Erick Dean Lawson, nefilim, anioł i mroczny żniwiarz. Miejsce zamieszkania – urwał na chwilę. – Spichrzowa, kamienica. Jest gejem, ma chłopaka. Młodsza siostra, brat i rodzice. Szczęśliwa rodzina.
Zakończył. Rzucił zdjęcie i cisnął w nie nożem wyjętym zza paska. Wbił się w kartkę, a potem razem z nią w ścianę. Wziął kolejne zdjęcie.
- Syriusz Orion Black. Czarodziej. Miejsce zamieszkania Kustronia, mieszkanie . Ma dziewczynę Lexy Darkness. Młodszego brata, rodziców i wujka, który załatwił mu osobne mieszkanie.
Wziął zapalniczkę i podpalił zdjęcie. Spaliło się całe, pozostawiając czarny popiół. Następne zdjęcie.
- James Potter. Czarodziej. Miejsce zamieszkania aktualnie Stany Zjednoczone, Boston, Johnson Ave. Rodzice to jego jedyna rodzina.
Wstał, nalał wody do kubka, zwinął lekko zdjęcie i włożył do środka. Wziął kolejne.
- Damien Monter. Anioł i demon w jednym – uśmiechnął się lekko. – Miejsce zamieszkania Milczewskiego Bruna. Starsza siostra, dwaj starsi bracia i rodzice. Nienawidzą go wszyscy, poza najstarszym bratem. Gej, ma chłopaka, Ericka.
Wstał, wziął pistolet z półki w salonie i przestrzelił zdjęcie. Potem wziął ostatnie.
- Megan Night – zacmokał lekko. – Wilkołak, nefilim, czarodziej i czarownik, oraz asasyn. Trochę dużo, jak na taką małą dziewczynkę, co? – Zaśmiał się lekko. Czyli nie wiedział dokładnie, o rasach Megan.– Miejsce zamieszkania Milczewskiego Bruna, blok obok Montera. Brat bliźniak i rodzice, szczęśliwa rodzinka. Ma chłopaka… A może raczej miała. Remusa Lupina – uśmiechnął się okropnie.
Wziął długopis i napisał coś na zdjęciu.
- To się stanie, jeśli nie będziesz chciał współpracować – z uśmiechem podał mi zdjęcie i odszedł.
Napis przykrywał uśmiech Megan.
Cierpienie.
***
                Marcel wyjrzał przez okno mojego pokoju. Spojrzałam na niego, a on uśmiechnął się do mnie lekko.
- Chodź do domu – powiedział, wyciągając do mnie rękę. On mógł mnie zobaczyć. Runa niewidzialności działała tylko dla ludzi.
Weszłam do pokoju.
- Zrobiłaś coś poza leżeniem w łóżku. Cieszę się, księżniczko – powiedział, tuląc mnie.
- Ta – miałam zachrypnięty głos. Rzadko ostatnio go używałam. – Chciałam wyjść z domu. Co o tym myślisz?
- Myślę, że to najlepszy pomysł, na jaki mogłaś wpaść - uśmiechnął się szeroko, ukazując rządek białych zębów, z długimi kłami.
- A takim razie, pójdę się wykąpać. – Wyplątałam się z jego objęć, cmoknęłam go w policzek i wparowałam do łazienki, zakluczając drzwi.
Puściłam gorącą wodę do wanny, wlałam najwięcej kolorowych płynów do mycia ciała, ile mogłam. Zdjęła ubrania, umyłam zęby, przeczesałam potargane włosy i weszłam do wody. Była cholernie gorąca. Moja skóra przybrała czerwonawy odcień. Ochlapałam twarz, zanurzyłam głowę. W mojej głowie rodził się plan.
                Po ogoleniu, umyciu, wysuszeniu, wysmarowaniu i wypsikaniu mojego ciała byłam gotowa do wyjścia z łazienki. Przeniosłam się do sypialni. Założyłam czarną bokserkę, legginsy i szary sweterek. Włosy rozpuściłam. Paznokcie pomalowałam na czarno i dodałam trochę złotego brokatu. Nałożyłam na twarz podkład, na rzęsy tusz, na usta czarną szminkę. Oczy podkreśliłam kredką i odrobiną błyszczącego, szarego cienia. Wzięłam torebkę, spakowałam tam pistolet, nóż, pieniądze i kosmetyki. Ubrałam czarne koturny, krzyknęłam pożegnanie i wyszłam, wiedząc, że na noc nie wrócę. Czułam na sobie wzrok mojego bliźniaka, gdy szłam w stronę wyjścia z osiedla.
                Zapukałam do drzwi mojej znajomej. Miałam nadzieję, że była w domu. Nie myliłam się. Otworzyła mi z uśmiechem. Na korytarz wylała się energiczna muzyka.
- Megan? Szukasz Syriusza? – Zapytała lekko się zacinając.
- Między innymi. Ale ciebie też. Mogę się wkręcić?
Rebecca zmarszczyła brwi, ale po chwili odsunęła się. Weszłam do środka.
- Co jest? – Dziewczyna złapała mnie za ramie.
- Chcę się pobawić. Tylko tyle. Gdzie Syriusz?
- W salonie, razem z resztą.
- Super.
Weszłam do wskazanego mi pomieszczenia. Wszyscy spojrzeli na mnie, zaś mój przyjacielo-ćpun zamknął mnie w uścisku.
- Co wy wszyscy macie z tym przytulaniem – mruknęłam cicho.
- Jak się czujesz? – Zapytał.
- Dobrze. A poczuję się lepiej, kiedy dasz mi piwo i skręta, albo coś innego – powiedziałam siadając obok nieznanego mi chłopaka, który wdychał jakiś proszek.
Byłam tam, gdzie chciałam być. To miało być moje nowe, głupie i pełne zapomnienia życie.
***
                Nie zjadłem tego, co dostałem od Greybacka. Nie potrafiłem się zmusić. Patrzyłem na wszystkie zdjęcia po kolei. Erick z nożem w głowie, resztki spalonego Syriusza, zatopiony James, przestrzelony Damien i Megan… Nie chciałem, żeby to tak się skończyło. Wróciłem do sypialni, w której się obudziłem. Siadając na łóżku, wyciągnąłem z kieszeni spodni dwie rzeczy – naszyjnik i mały notesik mojej ukochanej. Wisiorek założyłem, a zeszycik o wymiarach 3x3 otworzyłem i zacząłem czytać. Pisała tam słowa, które opisywały dany dzień. Na górze była data, a na środku przymiotnik. Zostawiła go u mnie niedawno. Uśmiechnąłem się i przejechałem palcem po papierze. Kiedyś ona go dotykała… Czułem, że będę musiał znaleźć sposób na zobaczenie jej. Tak, żeby ona o tym nie wiedziała.
                Wieczorem podjąłem decyzję. Wstałem i poszedłem do salonu. Rozejrzałem się. Nic. Wziąłem różdżkę Fenrira, mruknąłem zaklęcie i imię Megan. Zobaczyłem ją, jak przez okienko. Spała, zwinięta w kulkę i przykryta czarnym kocem. Nie wiedziałem, gdzie była, ale chyba wszystko było dobrze, bo miała na sobie makijaż. Czyli musiała gdzieś wyjść. Uśmiechnąłem się. Może wróciła do normalności.
                To było uspokajające i uzależniające. Moja własna odmiana heroiny.


Lunaris

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Informacja odnośnie jutrzejszej notki

Z uwagi na fakt, że dzisiaj przyszła do mnie moja BFF i pisałyśmy nasze opowiadanie nie zdążyłam napisać Zmysłowej. Oczywiście mogłabym to zrobić teraz, ale muszę posprzątać w pokoju (wyrzuciłam wszystkie ubrania z szafy i muszę je z powrotem poukładać), a potem nadrobić zaległości na blogach, także nie zdążę. Jutro jadę do miasta i wrócę około 16, więc myślę, że Zmysłowa pojawi się około 20. Wybaczcie, za taką godzinę, ale wcześniej się po prostu nie wyrobię. Poza blogiem piszę bardzo dużo innych rzeczy i skupiając się na jednej, często zapominam o tych ważniejszych... Ale wszystko będzie, kiedy ma być!! Tylko późno :*

niedziela, 27 grudnia 2015

Rozdział 33.

Pisanie tej notki było dla mnie wybitnie żmudne, bo te święta mnie rozleniwiły XD Ale mamy ją. I prawda, pod koniec - żeby wam to wszystko ładnie wyłożyć - jest koniec lutego 1975 roku, a oni są w drugiej klasie. :*
Miłego czytania!
Czytam - komentuję
_______________________________________________________________________________________________

- Animagowie – powiedział dumny z siebie.

         Wszyscy spojrzeli na Jamesa ze zdziwieniem i ognikami w oczach.
- Ale… To nie jest takie proste, Jim. Wiesz o tym przecież… - szepnęła Megan.
- Ale to jest świetny pomysł! Zmieniać się w zwierzę… Woo!! Jim, jesteś… - Zaczął Syriusz, mówiąc dość głośno. Megan uderzyła go w ramie, przerywając mu. – Ała! Co ty robisz?!
- Głupek. Słuchajcie – powiedziała, ściszając głos. – Bycie animagiem trzeba zarejestrować. To tak na początek. Poza tym, trzeba podać cechy charakterystyczne swojego wyglądu po przemianie.
- Czyli nie możemy tego zrobić… - Peter był wyraźnie smutny.
- Wcale nie. Możemy. Ale to będzie trudne i musimy być stuprocentowo pewni, że nikt nie wygada… - głos Jamesa nadal drżał z podniecenia.
Megan była z niego dumna. Wpadł na świetny pomysł. Była też wzruszona tym, jak bardzo chłopcy chcieli się poświęcić dla Remusa.
- Ale to jest niezgodne z prawem! Zamierzasz tak po prostu je złamać? – Zapytał Pet.
Black i Potter spojrzeli na niego z niesmakiem. Night przyglądała się im uważnie.
- Dla przyjaciela tak – powiedzieli jednocześnie.
- Myślę, że w takim razie musimy wyjść z biblioteki i iść w bardziej ustronne miejsce – stwierdził Peter.
Wszyscy uśmiechnęli się.
- Gdzie pójdziemy? – Zapytała jedyna dziewczyna w ich gronie.
Syriusz zamyślił się na chwilę.
- Chyba po prostu do naszego dormitorium, hmm? – Zaproponował.
Odpowiedziały mu trzy kiwające głowy.
- W takim razie idźcie, a ja poszukam jeszcze jakiejś książki na ten temat i przyjdę do was – Megan wzięła wszystkie książki leżące na stoliku (było ich około sześć i były bardzo grube…) i odeszła od chłopców.
***
         Siedział na swoim łóżku i myślał o swoich przyjaciołach. Minął jeden dzień, odkąd zostawił ich w szkole, a sam zupełnie spontanicznie przeniósł się do swojego domu. Co tym uzyskał? Praktycznie nic i to go załamało. Dlaczego to zrobił? Bo był zły, to normalne. To normalne, dla każdego nastolatka – jestem zły, czyli podejmuję spontaniczne decyzje. Lecz on zrobił to też z innych pobudek. Uznał, że jego przyjaciele powiedzą innym, ci inni powiedzą rodzicom, a rodzice tych innych będą mieć pretensje do Dumbledore’a, że w ogóle coś takiego chodzi do tej szkoły. No i w rezultacie i tak by go wyrzucili, więc uznał, że sam odejdzie. To zaś było normalne, dla dojrzałej osoby – przewiduję, co może się stać i staram się zapobiec tym złym konsekwencjom.
         To właśnie był Remus John Lupin, pomieszanie gniewnego nastolatka – bardziej gniewnego niż zwykły, bo likantropia jeszcze to potęgowała – i dojrzałego mężczyzny.
Położył się i zwinął w kulkę. Leżał tak, do chwili, kiedy z zamyślenia wyrwał go dźwięk sms’a.
Idioto, wracaj. Mamy pomysł.
         Megan zdecydowanie chciała lubiła pokazywać swoje niemagiczne pochodzenie. Nie odpisał jej – bał się, że Huncwoci go znienawidzili. Po raz kolejny zmienił pozycję – usiadł po turecku, opierając się plecami o ścianę. Wygiął się i wziął spod łózka pas na noże. Były tam ostrza do rzucania. Zaczął więc od niechcenia ciskać nimi w przeciwległą ścianę. Wybrał sobie cel – drewnianą, wiszącą figurkę wilka, którą sam wyrzeźbił. Najpierw celował w oko – trafił. Potem celował w ucho – trafił. Ogon – trafił. Ostatnim punktem, do którego rzucił, była przednia łapa, która znajdowała się najbliżej drzwi wejściowych do sypialni. Cisnął weń nożem, a w momencie, kiedy ostrze leciało, drzwi otworzyły się i do środka wszedł Lyall.
       Jego oczy otworzyły się szeroko i uchylił się szybko. Wszystko działo się w ułamkach sekundy. Koniec końców, nóż wbił się w łapę wilka.
- Niezły rzut – skwitował jego ojciec.
- Sam mnie tego uczyłeś – odpowiedział Remus chłodnym głosem, odkładając pas i siadając prosto. Nie chciał pokazać tego, że zaczął żałować swojego zachowania.
Lyall usiadł na skraju łóżka syna. Pamiętał, jak wynosił łóżeczko dziecięce i wnosili zwykłe łóżko. Remus był wtedy na dworze z mamą – wyszli na spacer. On zaś szybko przemeblował pokoik syna. Kiedy wrócili, młody Lupin był tak szczęśliwy, że się popłakał. Nie chcąc jednak tego pokazać, schował się pod kołdrę i zwinął w kulkę. Mężczyzna uśmiechnął się na to wspomnienie.
- Nie podejmuj pochopnych decyzji, synu… Proszę cię – powiedział spokojnie.
Remus milczał, patrząc w przestrzeń.
- Oni się dowiedzieli tato. Nie chciałem, żeby to tak wyszło… Przez te dwa lata nauki popełniłem tyle błędów… Tego jest zbyt wiele… Nie miał wiedzieć nikt, a nagle okazało się, że wiedzą aż cztery osoby – głos łamał się Remusowi. Lyall wiedział, że jego syn walczy ze łzami.
- A czy te cztery osoby, to nie twoi przyjaciele? Osoby godne zaufania?
- Tak, ale…
- Nie – po raz pierwszy jego głos był stanowczy. – Nie ma ale. Musisz tam wrócić, choćby nie wiem jak bardzo uderzyłoby to w twoją dumę.
- Nie mam czegoś takiego jak duma.
- Każdy ma. To właśnie ona nie pozwala ci mnie przeprosić.
Zapadła cisza. Potem nagle, zupełnie niespodziewanie, Remus schował się pod kołdrę. Lyall był bardzo zdziwiony tym, co zrobił jego syn. Po sekundzie górka pod materiałem zaczęła się trząść i wydawać z siebie stłumione dźwięki. Mężczyzna przytulił ją, tak, jak kilkanaście lat temu przytulił o wiele mniejszą górkę.

***
         Wparowała do sypialni chłopców z niemałym trudem – niosła dziewięć książek, a czar nie pozwalał jej na zwykłe wejście do części męskiej – schody zamieniały się z zjeżdżalnię. Musiała użyć swoich umiejętności wilkołaka, żeby to zrobić. *
- Prosz. Wszystko, co znalazłam na temat animagów – powiedziała, rzucając książki na puste łóżko Remusa.
- Megan, jesteś wielka – stwierdził Peter rzucając się do książek.
- Nie powiedziałabym. Mam metr sześćdziesiąt. To mało – usiadła obok chłopaka i ściągnęła usta na bok ze znużonym wyrazem twarzy.
Jej wygląd sprawił, że wszyscy zaśmiali się głośno.
- Jesteś taka pozytywna, Megan! – Krzyknął James, siadając za nią i oplatając ją ramionami.
- I taka niby dziewczęca, a jednak dość męska – stwierdził dyplomatycznie Syriusz.
- Skoro tak mówicie… - Skuliła się w ramionach okularnika i wcale nie czuła się dziwnie. Takie relacje z chłopcami jej odpowiadały.
         Po trzech godzinach czytania na temat animagów, wszyscy czuli się doedukowani. Chłopcy nawet tak bardzo, że zaczęły ich boleć głowy. Znacie to uczucie – głowa jest ciężka, czujesz, jakby ktoś naciskał na nią ze wszystkich stron.
- Dobra, mam dość – powiedział Syriusz.
Reszta potwierdziła to lekkim pomrukiem. Nawet Megan. Nie miała już ochoty na czytanie i zmuszanie się do zapamiętywania wszystkiego.
- Zapamiętaliście coś, chociaż? – Zapytała.
- Tak. Przez to wszystko jesteś ciekawy, w jakie zwierzę będę się zmieniać – powiedział James.
- Jeśli w ogóle wam się to uda – mruknęła dziewczyna.
Książki zostawili na łóżku, a sami usiedli przy jednym z okien i zaczęli jeść słodycze – chłopcy nad ranem postanowili rozpakować prezenty, ale i tak nikt się z nich nie cieszył. Pili mleczko czekoladowe i pałaszowali ciasteczka i kwaśne żelki. Ich rozmowa – czasem głośna jak wartko płynąca rzeka, a czasem spokojna i cicha jak leśny staw – była rozluźniająca. Przez te dwa dni, każdy przypomniał sobie jak to było, kiedy Remus leżał w szpitalu i nikt nie wiedział, co mu jest.
- To wszystko jest mniej więcej podobne… - zaczęła Megan.
Lecz nie dowiedzieli się, co ani dlaczego jest podobne, bo dziewczyna zamilkła na chwilę i przyłożyła palec do ust. Po sekundzie nasłuchiwania, zerwała się z miejsca i zsunęła wszystkie książki z łóżka na podłogę, po czym wkopała je pod spód. Następnie rzuciła się z powrotem na swoje miejsce.
- Agatha wcale nie jest aż taka ładna – powiedziała i ruszyła rękoma w ponaglającym geście. Zrozumiał ją tylko Syriusz.
- Jak to nie?! –Krzyknął. – Przecież jest. I do tego jest blondynką. – Spojrzał wymownie na swoich przyjaciół, by i oni wpletli coś od siebie.
- Blondynki wcale nie są takie fajne – powiedział James.
- A ja uważam właśnie, że wręcz przeciwnie… - dodał Peter.
- Co wy możecie wiedzieć, przecież. Macie tylko dwanaście lat – zaśmiała się Megan.
- A ty co myślisz? Że jak masz piętnaście, to co?? – Warknął Black.
Wtedy ktoś wszedł do dormitorium, uprzednio pukając cztery razy.
          Długa, siwa broda, takie same włosy, twarz poorana milionami zmarszczek, bystre oczy spoglądające na nich znad okularów-połówek. Albus Dumbledore stanął w progu i uśmiechnął się do nich.
- Witajcie- powiedział serdecznie, po czym podszedł bliżej.
Chłopcy byli nieco zdziwieni, w przeciwieństwie do Megan. Jednak to Syriusz pierwszy zabrał głos.
- Co pana do nas sprowadza? – Zapytał.
- Sprawa. – Odpowiedział jak zwykle tajemniczo profesor. – Zapraszam do mojego gabinetu.
Huncwoci spojrzeli na siebie niepewnie. Megan zaś wstała i uśmiechnęła się.
- No, dalej chłopcy! Chodźmy – powiedziała.
Dumbledore wyglądał, jakby dopiero ją zauważył.
- Panno Night, nie powinna panienka tu być. To dormitorium chłopców – stwierdził, lecz mówił spokojnie i przyjaźnie.
- Przepraszam profesorze, ale… Pewne czynniki nałożyły się na to, że niestety musiałam się tu pojawić.
- Oczywiście. Chodźmy, więc.
I wyszli.
***
         Tata go przytulił i to wywołało u niego niebywałe poczucie winy.
- Przepraszam… To nie wasza wina… Pewnie mamie teraz jest przykro… - jąkał się Remus.
- Wytłumaczyłem jej wszystko, ale nie przeczę, że czuje się źle – odpowiedział Lyall.
Młody Lupin wypełznął spod kołdry i wytarł łzy. Nie powinien płakać. Mężczyźni nie płaczą.
- Chodźmy do niej – powiedział mniej więcej wesoło.
         Nie zdążyli jednak dojść nawet do drzwi, bowiem przez uchylone okno do pokoju wleciała sowa. Była piękna – czarne pióra przeplatały się z śnieżnobiałymi, siwe oczy patrzyły na nich uważnie. W dziobie trzymała list.
- Od kogo to? – Zapytał Lyall.
Remus podszedł do sowy, pogłaskał ją i wziął od niej kopertę. Chciał podsunąć jej kubeczek z wodą, ale nie zdążył, bo już wyleciała z powrotem.
Spojrzał na list.
- I…? – Dopytywał się ojciec, a gdy nie uzyskał odpowiedzi westchnął i podszedł do syna. Po czym zaniemówił tak samo jak on.
Dumbledore.
***
        Szli w ciszy. Megan w dormitorium nie pokazywała zdenerwowania, lecz teraz dało się po niej dostrzec niepewność. Wszyscy myśleli o tym samym – co, jeśli Dumbledore dowiedział się o książkach, połączył to z kłótnią z Remusem i teraz chce ich oddać w ręce ministerstwa? Bali się.
         Drzwi gabinetu otworzyły się. Ukazało im się piękne pomieszczenie na planie koła. Miliony złotych półek z dziwnymi przedmiotami i staro wyglądającymi księgami rozpościerały się przy każdej ze ścian. Od drzwi do schodów przy podeście prowadził czerwony, wąski, miękki dywan, zaś po bokach owego dywanu stały stoliki, rzeźby i inne rzeczy, których nazwy nikt z nich nie znał. Dumbledore wszedł po schodkach na podest, na którym stało mahoniowe biurko. Obok niego było drzewko dla feniksa profesora, oraz sześć foteli. Jeden z nich był zajęty…
- Remus! – Krzyknęła Megan i podbiegła do niego.
Chłopcy stali w progu niepewni. Bali się profesora i Remusa. Ten zaś przytulił Megan i uśmiechnął się lekko. Miał czerwone oczy, a ubrany był w to samo, co wczoraj. Nie przebrał się. Spojrzał na swoich przyjaciół.
- Chodźcie tu, chłopcy – zaprosił ich Dumbledore.
Usiedli więc. Remus zajął miejsce najbardziej z lewej. Po nim kolejno Megan, Syriusz, Peter i James. Naprzeciwko nich, za biurkiem zasiadł Dumbledore.
- Każdy z was zdaje sobie sprawę, co tu robi – zaczął nauczyciel. – Niefortunne nieporozumienie miało bardzo złe skutki. Wy – spojrzał na ¾ Huncwotów i Megan – dowiedzieliście się o sekrecie Remusa. Powiedzcie więc… Czy zamierzacie podzielić się tym z innymi?
Chłopcy od razu zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego, że nie, że po co, że go kochają i że dlaczego w ogóle zadano to pytanie. Megan zaś uśmiechnęła się tylko i pokręciła głową. Remus siedział, patrząc na swoje dłonie.
- Widzisz, Remusie? Nikt nie chce cię pogrążyć. Powiedziałbym i więcej, oni chcą żebyś został i był ich przyjacielem dalej. Wilkołactwo nie oznacza samotności – uśmiechnął się profesor.
- Nie żartujecie? – Zapytał cicho wilkołak.
Zapadła cisza, którą przerwał śmiech Syriusza.
- Oczywiście, że nie, wilczku – powiedział, po czym wstał i pociągnął Remusa tak, że przytulili się jak misie. Zaraz doszli do nich także James i Peter. Megan dalej siedziała i patrzyła tylko na nich z uśmiechem na twarzy.
- Widzisz, Megan, tacy są chłopcy. Robią aferę, a potem okazuje się, że i tak się kochają – powiedział Dumbledore.
***
         Wychodząc z gabinetu chłopcy szli blisko siebie, a Syriusz zarzucił rękę na ramię Megan.
- Ty to się jednak przydajesz, słodziaku – powiedział, całując ją w czubek głowy.
Ona tylko zmarszczyła słodko nosek.
- Wiecie co… - stanęła w miejscu. – Ja się wam już nie przydam. Porozmawiajcie sobie, zostawiam was – uśmiechnęła się szeroko.
- Nie chcesz w tym uczestniczyć? – Zapytał Remus. – Przecież pomogłaś.
- Nie chcę. To wasza sprawa – powiedziała i uciekła w stronę wyjścia z zamku.
- Nie rozumiem dziewczyn – mruknął Peter, po czym wszyscy zaczęli się śmiać.
         Siedzieli już w dormitorium. Remus położył się na swoje łóżko, Syriusz usiadł przy oknie, James na podłodze przy Remusie, a Poeter na sąsiadującym łóżku.
- No więc? Co to za pomysł? Nie zrobicie ze mnie człowieka – powiedział wilkołak, patrząc w przestrzeń.
- No nie. Ale zrobimy z nas zwierzęta – stwierdził Syriusz.
Remus usiadł gwałtownie.
- Nie. Zamierzacie stać się animagami. Mogłem to przewidzieć! I kto wpadł na ten genialny pomysł?? – Zapytał.
- Ja! – James klasnął w dłonie.
- Jesteś głupi – wycedził Remus. – To niezgodne…
Nie dokończył, bo Peter zerwał się z łóżka i rzucił się na niego. To samo zrobili jego przyjaciele. Po chwili Remus leżał związany w kostkach i nadgarstkach i z zaklejonymi srebrną taśmą ustami.
- Zrobimy to. Też uważamy to za najlepszy pomysł świata – uśmiechnął się Pettigrew i zarzucił ręce na ramiona Blacka i Pottera. Remus wywrócił oczami.
***
         Luty chybił się ku końcowi. Chłopcy przeżyli już koniec półrocza (miliony testów, itp.) i nawet urodziny Megan (impreza w jej dormitorium razem z resztą dziewczyn i praktycznie wszystkimi drugorocznymi Gryfonami). Teraz zaś siedzieli w jednej z pustych klas i próbowali wcielić swój plan w życie – pomóc Remusowi.
- Do cholery!! Czuję to, czuję, ale nic poza tym – Syriusz padł na podłogę i położył się na plecach.
- Wiem… Mam tak samo – westchnął James.
- Taa… - Peter stał z zaciśniętymi oczami.
- Żebyś nie pierdnął – zaśmiał się okularnik, co wywołało salwę śmiechu wśród wszystkich Huncwotów, nawet tego siedzącego na biurku i czytającego książkę.
Pettigrew pisnął i zakrył twarz dłońmi.
- Peter? – Syriusz spojrzał na niego zaintrygowany.
Kiedy chłopak zabrał ręce z twarzy, wszyscy patrzyli na niego zdziwieni.
- C-co? O co wam chodzi?? – Zapytał.
Nastała chwila ciszy.
- Masz szczurzy nos. – Stwierdził Remus.


*- gigantycznym błędem z mojej strony było to, że nie opisałam jak Peter i James dostali się do pokoju Megan. Uznajmy więc, że oni zapytali się jakiejś dziewczyny, czy Night jest w swoim pokoju. Przepraszam was :/
Lunaris

piątek, 25 grudnia 2015

Święta!

    Dzisiaj jest 25, co oznacza, że nie złożyłam wam świątecznych życzeń X.X
No, ale poprawię się, pisząc, co następuje:
Miłego czasu spędzonego z rodziną
Pozbycia się wszystkich trosk
Miłości i przyjaźni
Wymarzonych prezentów...
    Tego Wam nie życzę, bo można to załatwić w sposób następujący:
Groźby Avadą
Płynne Szczęście
Kupno smoka/sowy
Groźby Avadą.
     Życzę Wam, żebyście nie tracili wiary w magię i niesamowitość świata, bo wtedy życie jest ciekawsze. Życzę Wam, żebyście gdzieś w środku na zawsze pozostali dziećmi, bo czasem to właśnie ci najmłodsi znajdują najlepsze (bo najprostsze i najoczywistsze) rozwiązania problemów. Życzę Wam, żebyście mieli siłę iść przez dorosłość z podniesioną głową pełną pomysłów i innowacji. Życzę Wam, żebyście nie zapomnieli o tym, jak bardzo ważna jest druga osoba i jak bardzo można sprawić komuś radość drobnym gestem. Życzę Wam, żebyście poprzez bycie sobą znaleźli przyjaciół i miłość, oraz akceptację.
     Pamiętajcie też o tym, by zawsze pokazywać siebie, a nie udawać kogoś innego, bo to nie ma sensu. Bo po co mieć pretensje do ludzi o to, że są dla nas niemili i opryskliwi, kiedy każdemu pokazujemy inną twarz? Ważne jest bycie elastycznym, żeby dopasować się do jak największej grupy osób, ale przy tym trzeba zachować umiar i pamiętać, o byciu sobą.

To są moje życzenia dla Was, mam nadzieję, że podniosą Was na duchu i wprawią w dobry nastrój. ;)
Od przyszłego tygodnia lecimy z planem, który został Wam wyłożony w ostatniej notce - w tym tygodniu z niego zrezygnowałam, ponieważ są święta i i tak nie napisałabym nic, bo pomagałam mamie i spędzałam czas z rodziną (nadal to robię, piszę to wszystko na resztkach telefonowego internetu, siedząc u babci w kuchni ;-;). W niedziele nowa notka, a teraz spadam pisać miliony innych rzeczy, których nie ruszyłam od miesięcy! *załamuje się swoją głupotą*
Do niedzieli!!
Lunaris

niedziela, 20 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 32. KUŹWA!!

To, co się tu stało było kompletnie zjebanym zawieszeniem bloga. Nie wiem, czemu, po co. Było i tyle. Przepraszam was, ale zamiast się głupio i niepotrzebnie tłumaczyć powiem - rozdział. Długi, najdłuższy jaki mogłam z siebie dać. 
Poza tym ustalam grafik:
Wtorek - Zmysłowa
Czwartek - Postępowanie choroby...
Niedziela - rozdział
Może dam coś jeszcze w sobotę, zobaczę. A w tym chodzi o cotygodniówki, czyli to jest stały grafik. Tak. Tyle w temacie, prosz rozdział:
______________________________________________________________________________________________
     - Jak to, Remusie? Chcesz... Dlaczego? - Profesor Dumbledore był wyraźnie zdziwiony prośbą Lupina.
- Ja popełniłem błąd. Ja nie powinienem... Na prawdę... - Remus mówił płaczliwym głosem.
Dyrektor westchnął.
- Jest przerwa świąteczna. Jedź do domu... Ale wróć. Potem zobaczymy. - Pokręcił głową.
Remus uśmiechnął się blado.
- Weź proszek fiuu i idź do domu - powiedział Dumbledore.
Remus wykonał polecenie. Po chwili znalazł się w swoim salonie. Zobaczył rodziców siedzących na sofie i czytających książki. Tak zwyczajnie i spokojnie... Mam spojrzała na niego.
- Remus? Co się stało...? - Zapytała zaniepokojona. Odłożyła książkę i podeszła do syna. Ojciec zrobił to samo.
- Ja... Jestem potworem mamo... - I nie powstrzymując się już, zaczął płakać.

                 Hope przytuliła swojego synka. Dlaczego tak nagle wrócił? Przecież cieszył się i prosił ją o pozwolenie, na spędzenie świąt w Hogwarcie. A teraz tak nagle pojawia się w domu? Coś złego musiało się stać. Z jednej strony chciała wiedzieć, ale z drugiej bała się tego. Bała się, że jej kochany Remus załamie się. Widziała po jego zachowaniu, po jego twarzy i słyszała w jego słowach tylko jedno – ból. Niewiele mogła zrobić. Jedynie pocałować go w czółko, jak robiła to, kiedy był mały. Teraz jest już prawie dorosły i nie potrzebuje pomocy starej matki. To też było dla niej straszne – jej jedyne dziecko dorasta. Chciała, żeby już na zawsze został z nią i Lyall’em w domu, żeby pomagał jej w gotowaniu i w ogrodzie, żeby słuchała śmiechu jego i swojego męża, kiedy grają w scrabble, czy trenują walkę. Dla każdej matki okres dojrzewania dziecka jest straszny, tyle, że Remus nie jest zwykłym chłopcem i przechodzi przez to inaczej. Dla zwykłych rodziców ten „buntowniczy wiek” dziecka to ciągłe kłótnie, walka o dobre oceny i zachowanie, krzyki i cała masa wyzwisk. Remus zaś był ideałem dziecka i wręcz utopijnym synem – dobrze się uczył, nie sprawiał kompletnie żadnych problemów, nie pochwalał jakichkolwiek złych zachowań, był uczciwy, pracowity, dobry i opiekuńczy. Nie miał praktycznie żadnej złej cechy. Jedynym utrudnieniem w jego wychowaniu było wilkołactwo, ale i z tym ich syn sobie radził. Poza tym dzięki niemu stał się wrażliwy, pokorny i opanowany. Więc nie można powiedzieć, że likantropia niesie za sobą tylko złe rzeczy.
- Kochanie, co się stało? – Zapytała nadal tuląc synka, chociaż tak naprawdę to on tulił ją, bowiem Hope była niską kobietą, a jej syn bardzo wyrósł, poszedł w ślady ojca.
- Jestem potworem… - mówił spokojnym głosem, zbyt spokojnym, tak spokojnym, że przeszedł ją dreszcz.
- O czym ty mówisz, Remusie? – Lyall był wyraźnie zdenerwowany. Stał obok nich i trzymał rękę na ramieniu młodego Lupina.
Nastała chwila ciszy przerywana cichymi westchnieniami ich syna. W pewnym momencie odsunął się od niej, bez słowa usiadł na sofie, oparł łokcie na kolanach i spuścił głowę.
- Remusku… - jęknęła Hope, siadając na podłodze przed nim.
Lyall pokręcił głową i poszedł w głąb pokoju, czyli do kuchni.
- To ja zrobię czekolady. – Stwierdził. – Lubisz czekoladę, nie, Remus? Pomoże ci.
- Nie chcę żadnej głupiej czekolady – warknął ich syn.
Mąż Hope aż obejrzał się ze zdziwienia. Remus nigdy nie odzywał się do nich w ten sposób. Małżeństwo wymieniło nic nierozumiejące spojrzenie, zaś młody Lupin podniósł głowę i zapatrzył się w przestrzeń.
- Myślałem, że mogę chodzić do szkoły, że dam radę. Bo przecież się powstrzymuję. Ale… - głos mu się załamał, co spowodowało kłujący ból w klatce piersiowej jego matki. – Ale wiecie… Wcale tak nie jest. To wszystko nie funkcjonuje tak, jak chciałem. Było kilka sytuacji, w których po prostu nie dałem rady i…
Lyall wrócił do części dziennej, stanął za sofą i położył dłonie na ramionach syna.
- I po prostu to przejęło nade mną kontrolę – jęknął Remus żałośnie. – Wilkołaki nie mogą żyć w normalnym środowisku, nie ma dla mnie miejsca tam w Hogwarcie, czy gdziekolwiek indziej. Powinienem być w watasze, w stadzie z innymi odrzutkami, takimi jak ja.  Życie nie jest dla nas – kiedy to mówił, łzy spływały mu po policzkach i to samo stało się z Hope. Nie potrafiła się opanować.
- O czym ty mówisz… To nieprawda. Przecież sam Albus… - zaczął Lyall, ale Remus mu przerwał.
- Dumbledore jest pieprzonym idealistą! – Krzyknął.
– Nidy nie był w takiej sytuacji, jego wszyscy zawsze szanowali! Jak więc, może stawiać się w mojej sytuacji, w sytuacji kogokolwiek innego?! Nie wie, jak to jest, nie rozumie tego. – Krzyczał, żywo gestykulując, jak to on.
- Remusie, nie mów tak! – Skarciła syna Hope.
On spojrzał na nią tak, jak nigdy – pogardliwie i gniewnie. Zabolało ją to.
- Ty też nic nie rozumiesz. Oboje nic nie rozumiecie. Nikt z was mi nie pomoże! Niech to do was dotrze! Chcecie być dobrymi rodzicami? Przestańcie więc udawać, że nie ma tej głupiej choroby! Nie wyjdę z niej, nie wyleczę się, mamo! To, że nazwiesz węgorza elektrycznego gumową kaczką nie oznacza, że zrobisz z niego maskotkę, prawda? I niech Bóg pomoże nieszczęśnikowi, który zechce wykąpać się z kaczuszką.*
- Jak możesz tak się do nas odzywać?! – Krzyknął Lyall.
Remus wstał, Hope zaś zajęła jego miejsce na sofie i zaczęła płakać.
- Nie próbuj nawet mieć pretensji. Coś takie dobrze wam zrobi, bo zawsze byłem idealny. Nie rozumiecie. Tylko jedna osoba może mnie zrozumieć, mimo, że tego nie chcę – powiedział, po czym wszedł po schodach na górę. Dosłownie po sekundzie Hope usłyszała trzaskanie drzwi.
- O kim on mówił…? – Zapytała.
Lyall milczał.
- O tym, kto go przemienił. – Powiedział gorzko, usiadł przy stole, wyczarował papier i zaczął pisać.
***
                Trójka chłopców siedziała przy kominku w Pokoju Wspólnym Gryffindoru. Biła od nich złość, roztaczali wokół siebie aurę smutku, przygnębienia i żałości.
- Musimy coś zrobić, cokolwiek – stwierdził mądrze James.
- Brawo Jim. Świetny pomysł. Szkoda tylko, że każdy z nas wpadł na niego już z pierdyliard razy – skwitował Syriusz.
- Jest w ogóle taka liczba jak pierdyliard? – Zapytał Peter.
- Nie wiem, Pet. Nie wiem – westchnął Black.
Normalnie pewnie by się roześmiali, James powiedziałby coś w rodzaju „takie przemyślenia może mieć tylko Peter Pettigrew”, a Remus… Gdyby był tu Remus to na pewno od razu skarciłby Syriusza za tworzenie neologizmów, kompletnie niepotrzebnych światu. Ale Remusa z nimi nie było i dlatego żadna z tych sytuacji nie miała miejsca.
                Minęło sporo casu, zanim którykolwiek z nich pomyślał o pójściu po coś do jedzenia. Cała trójka niechętnie wstała i poszła do swojej sypialni. Byli odprowadzani wzrokiem przez małą, niezauważoną przez nich osóbkę, zwiniętą w kulkę w kącie pokoju – Megan Night.
                Dormitorium Huncwotów było czyste, jak nigdy. Jedynym elementem dającym wrażenie nieporządku były prezenty – nadal nierozpakowane, leżały w nogach czterech łóżek. Nikt nie miał nawet ochoty ich dotykać.
- Zjemy i pomyślimy, dobra? – Powiedział Peter.
W odpowiedzi uzyskał cichy pomruk kolegów.
- Myślicie, że Remus wróci sam? – Zapytał Syriusz.
- Myślę, że nie. Martwię się, że zrobi coś głupiego – odpowiedział James.
- Na przykład?
Po tym pytaniu Potter nie wiedział, co powiedzieć. Za to odezwał się Peter.
- Ustaliliśmy już, że przemienił go Greyback. Wiecie, myślę, że… Że Remus pomyśli o nim. Może już to zrobił.
Syriusz zerwał się na równe nogi.
- Nie. Nie może tego zrobić, Greyback go zabije. Albo zrobi coś jeszcze gorszego…
James spojrzał na niego znudzony.
- I co chcesz zrobić? Nawet nie wiemy, gdzie Remus mieszka. Nie powie nam. Zresztą gdybyśmy wiedzieli, to i tak nic nie zrobimy. Będzie chciał, to do niego pójdzie. Nie posłucha nas, a siłą go nie powstrzymamy.
- James ma rację. Chyba nic nie możemy zrobić.
Peter i Jim położyli się na łóżko Syriusza w poprzek. Ten zaś stał i patrzył na nich ze słodką bułeczką w ręku.
- Jak możecie tak mówić? Dlaczego nie chcecie mu pomóc??
- Chcemy, ale nie ma jak – powiedzieli jednocześnie.
Black rzucił bułeczką do kosza na śmieci, wziął płaszcz i wyszedł z sypialni, trzaskając drzwiami.
***
                Siedziała w rogu Pokoju Wspólnego z telefonem w ręku. Myślała. Remus jest w domu. Chłopaki zastanawiają się, co zrobić. Nie wymyślą nic, co najwyżej napiszą do Lupina. Ale mogliby dać dowód swojej przyjaźni, tego, że nie chcą jej stracić. Gdyby tak pomogła im? Wiedziała, że Remus uważa ich słowa za puste i bezsensowne. Musieliby zrobić coś naprawdę niebywałego, żeby wilkołak im uwierzył. Cos niebywałego, albo niebywale głupiego. Tylko czy ona chciała brać w tym udział?
- To wszystko moja wina – usłyszała czyjś głos. Spojrzała na wejście do dormitoriów chłopców. W progu stał Syriusz.
- Nie tylko twoja, Black. – Powiedziała wstając i idąc w jego stronę. – To wasza wspólna wina. Może nawet trochę moja, bo nie zdążyłam mu powiedzieć wcześniej. Podejrzewałam was o to. Gdybym go do tego przygotowała… Może nie zareagowałby aż tak gwałtownie.
Syriusz spojrzał na nią gniewnie.
- Nie uważaj się, za najważniejszą na świecie, bo taka nie jesteś. Nie brałaś w tym udziału. To, że mu nie powiedziałaś, kompletnie nie ma znaczenia. – Warknął.
- Nie uważam się za najważniejszą. Ale moje przekonania mówią, że jeśli wiem o czymś złym i nic z tym nie robię, to jestem współwinna. Cóż. – Wzruszyła obojętnie ramionami.
Rozmowy jej i Blacka były zawsze wymianami wyzwisk i walką na docinki. Nigdy nie rozmawiali sam na sam normalnie.
- Jaką więc naukę chcesz mi przekazać? – Zapytał.
- Nie zdziałacie nic słowami. Tylko czyny wam pomogą. – Powiedziała i odwróciła się z zamiarem wyjścia z pokoju.
- Co masz na myśli? – Syriusz złapał ją za przedramię.
- Jeszcze nie wiem. Ale myślę, że biblioteka może nam pomóc – podniosła rękę i splotła swoje palce z Syriusza. – Zawrzyjmy rozejm i pomóżmy Huncwotom, co? – Uśmiechnęła się lekko.
- To my prowadziliśmy jakąś wojnę? – Zapytał, poprawiając kurtkę. W na korytarzach było bardzo zimno. - Nie ubierzesz się cieplej? – Zapytał. Megan miała na sobie tylko sweterek i legginsy, czy jakkolwiek to się nazywa.
- Nie. Lubię zimno. - Stwierdziła dyplomatycznie i wyszła, wpuszczając do pomieszczenia zimny wiatr, który sprawił, że Syriusza przeszedł dreszcz. 
***
                Nie czuł wyrzutów sumienia, ani niczego w tym rodzaju. Cały czas miał w głowie pretensje Syriusza i to napędzało go do wszystkich działań. Wyciągnął worek marynarski i spakował tam parę jeansów, dwie koszulki i bluzę. Poza tym wziął wszystkie pieniądze, telefon i ładowarkę, oraz dwa noże wojskowe. Poruszał się szybko i zwinnie, wyłączył mózg, działał instynktownie. Spojrzał na stojący w rogu pokoju mieczyk długości przedramienia. Jego tata był aurorem, więc uczył go walki. Kiedyś dostał właśnie taki mieczyk z paskiem i pochwą. Wziął go, przewiązał pasek wokół worka tak, że miecz wisiał po stronie pleców, więc nikt go nie zobaczy. Co Remus chciał zrobić? Spotkać się z kimś, kogo nienawidzi i zawrzeć z nim rozejm.
***
***
                James obudził się, bo zaczęły boleć go kolana. Leżeli z Peterem w poprzek łóżka, co oznaczało, że nogi miał zgięte i nie leżały one razem z nim na materacu. Spojrzał na przyjaciela. Postanowił go obudzić, bo pewnie czuje się tak samo jak on.
- Pet. Hej, wstawaj – powiedział i potrząsnął nim lekko.
- Cooo? – Chłopak usiadł i przetarł oczy. – Syriusza nadal nie ma?
- Nie. Poszukajmy go. – Stwierdził.
                ½ Huncwotów ubrała się i wyszła z sypialni. Zeszli na dół i – nie spotykając tam Blacka – postanowili wrócić na górę do dormitorium sąsiadującego z nich. Może Damien bądź Erick będą wiedzieli, gdzie poszedł ich przyjaciel.
                Podeszli do drzwi i zapukali. Otworzył im Lawson zawinięty w kołdrę.
- Aż tak ci zimno? – Zapytał Peter.
- Tak. – Powiedział stanowczo Erick. – Wchodzicie?
- Nie, nie. Chcieliśmy się tylko zapytać, czy wiesz, gdzie jest Syriusz. – Zabrał głos James.
- Szukacie pieska? Nie widziałem go. Damien też raczej nie, bo cały czas śpi.
- Pieska? Dlaczego pieska? – Zdziwił się Peter.
- I dlaczego Damien śpi? – Dodał James.
- Pieska bo Syriusz to psia gwiazda, a Dam śpi, bo obudził się cztery godziny temu, uznał, że jest za zimno i poszedł spać dalej – brunet wzruszył ramionami.
James westchnął, podziękował Erickowi i odszedł ze swoim przyjacielem.
- To może Megan? – Zaproponował Peter.
James pokiwał głową. Peter ostatnio miewał same dobre pomysły.
***
                Siedzieli w bibliotece już drugą godzinę i byli tak samo głupi jak wtedy, gdy tu przyszli. Może nawet teraz bardziej, bo wszystkie przeczytane książki tylko namieszały im w głowach.
- Czego my w ogóle szukamy? – Zapytał Syriusz, opierając głowę na ramieniu Megan, która stała przed półką na książki.
- Nie mam pojęcia. – Powiedziała.
***
                Megan też nie było w pokoju. Wpadli więc na genialny pomysł, żeby sprawdzić w kilku miejscach w szkole – Wielka Sala, błonia i biblioteka. Idąc do biblioteki patrzyli przez okna i nie zauważyli kompletnie nikogo na dworze.
- Naprawdę myślisz, że Syriusz poszedłby do biblioteki? – Zapytał Peter.
- Nie wiem. Gdzie indziej mógł pójść?
- Praktycznie wszędzie…
To była niestety prawda.
***
                Night opadła na krzesło przy stoliku w bibliotece. Nie miała już pomysłów, a jej mózg przypominał rozpuszczoną galaretkę truskawkową (bo tylko taką uważała za zjadliwą). Jej przyjaciel siedział obok niej i wertował jakąś książkę, ale nawet nie chciało się jej pytać, o czym ona jest. Miała dość szukania bez celu.
- Tu jesteście! Wiedziałem. To było przeczucie – James i Peter stanęli obok nich. – Czego szukacie? – Mówił ten pierwszy.
- Nie wiemy. –Westchnęła. – Chcemy jakoś pomóc Remusowi. Chcemy pomóc Huncwotom.
Peter zmarszczył brwi.
- Megan uznała, że słowami nie przekonamy Remusa do niczego. Że potrzebuje dowodu naszej przyjaźni. A co byłoby lepsze niż sposób na złagodzenie objawów wilkołactwa? Albo na to, żebyśmy mogli być z nim zawsze, nawet podczas pełni? – Wytłumaczył im Syriusz.
Nastała chwilowa cisza. Każdy gorączkowo myślał. Nagle James nabrał powietrza.
- Wilkołaki nie atakują zwierząt, nie?? – Zapytał, z błyskiem w oczach.
- Nie… - odpowiedziała mu Megan.
- Animagowie. – Powiedział dumny z siebie.

* - to cytat z Darów Anioła Miasta Kości
  Proszę. :D
Lunaris