Nie udało mi się napisać Zmysłowej, bo nie miałam na nią pomysłu. Chciałam napisać coś z perspektywy Ethana, ale po prostu nie wiedziałam co. Alex mówiła mi, że chce, żeby się pokłócili, ale i tego nie potrafiłam ubrać w słowa. Dlatego postanowiłam na jakiś czas zawiesić to opowiadanie i zamienić je na inne, jeszcze nie wiem, jakie. Zobaczymy w następny Wtorek.
Szczęśliwego Nowego Roku!! Jakie macie plany na dzisiejszą noc? Ja nadal nie mam pewności, jak to u mnie będzie. Miałam iść do kolegi i tam się spotkać ze znajomymi, ale nie wypaliło, więc oni uznali, że jak ja nie przyjdę na Sylwka, to Sylwek przyjdzie do mnie - przyjadą o 20 na moje osiedle XD
No, zobaczymy jak to się potoczy, a tymczasem macie piękne i dramatyczne opo - Chorobę.
Buziaki!
Szczęśliwego Nowego Roku!! Jakie macie plany na dzisiejszą noc? Ja nadal nie mam pewności, jak to u mnie będzie. Miałam iść do kolegi i tam się spotkać ze znajomymi, ale nie wypaliło, więc oni uznali, że jak ja nie przyjdę na Sylwka, to Sylwek przyjdzie do mnie - przyjadą o 20 na moje osiedle XD
No, zobaczymy jak to się potoczy, a tymczasem macie piękne i dramatyczne opo - Chorobę.
Buziaki!
Czytam - komentuję
_______________________________________________________________________________________________
Typ: Seria opowiadań - "Choroba zwana tragiczną miłością."
Gatunek: Fantasy, romans
Bohaterowie: Megan Night, Remus Lupin, Fenrir Greyback
Zastrzeżenia: ---
Informacje dodatkowe: ---
Gatunek: Fantasy, romans
Bohaterowie: Megan Night, Remus Lupin, Fenrir Greyback
Zastrzeżenia: ---
Informacje dodatkowe: ---
_____________________________________________________________________________________________
„Miłość jest jak uzależnienie.
Odwyk cholernie boli.”
Odwyk cholernie boli.”
Pierwszy dzień po jego stracie
przeleżałam w łóżku, nie dając żadnego znaku życia.
Drugi dzień po jego stracie wstawałam jedynie po to, żeby pójść do łazienki.
Pierwszy tydzień po jego stracie wstawałam już nawet po jedzenie.
Drugi tydzień po jego stracie pierwszy raz postanowiłam wyjść z domu.
***
Siedziałam na dachu domu z runą niewidzialności na ramieniu. Patrzyłam na ludzi, którzy wychodzili z naszej klatki schodowej i śpieszyli do pracy, do szkoły, bądź gdziekolwiek indziej. Zastanawiałam się, czy zdają sobie sprawę, jak wielkie szczęście mają… Żyją w tak prostym świecie. Bez codziennych ataków sił nadprzyrodzonych, bez niebezpiecznych przedmiotów magicznych, mogących wyrządzić milion razy większe szkody, niż głupia bomba atomowa, czy jakakolwiek inna. Gdzie wojna nie oznacza tylko arsenału metalowych, zimnych, bezdusznych przedmiotów, przeżywających załamanie nerwowe żołnierzy i niczego nierozumiejących cywili, ale także niewidzialnych ludzi, mogących zabić cię z najmniej oczekiwanym momencie, zaklęć, które sprawią tak wielkie cierpienie, że człowiek nie umrze, a zwariuje i pozostanie tak zawieszony między życiem a śmiercią na wieczność. Nie. Ich największym zmartwieniem mogli być zabójcy, którzy zbiegli z tutejszego więzienia kilka dni temu, złodziej, który okradł pobliski sklepik, czy nierozważni kierowcy, raz po raz zabijający niczego niespodziewających się przechodniów. Może od czasu do czasu trafi się jakiś pedofil, o którym media będą mówić całymi dniami, bo zgwałcił czteroletniego chłopca. Ich nie obchodził psychopata, który wstrzykiwał dzieciom demoniczną krew, po to, by stworzyć niepokonaną armię. Ich nie obchodziło stado wilkołaków wyjętych spod prawa, biegające po całym Podziemnym Świecie i zabijające wszystko na swojej drodze (może za wyjątkiem niektórych kobiet, bądź – jak kto woli – mężczyzn, których najpierw gwałcili, a oni umierali z wycieńczenia). Ich nie obchodził stary ród wampirów, które uznały, że na świecie nie ma miejsca dla zwykłych ludzi i szykują zmasowany atak w Nowym Jorku. Ich nie obchodził nawet traktat podpisany pomiędzy kilkoma galaktykami odnośnie Układu Słonecznego (który - jak się w przybliżeniu podaje - zniknie za 2mld lat), mówiący o tym, że kiedy planety z naszego układu zaczną wybuchać inne galaktyki wykorzystają tą energię dla siebie. Nie. Oni teraz szli do pracy, szkoły, koleżanki, kolegi, czy kogokolwiek innego i nie mieli czasu na myślenie nad tym, czy coś takiego w ogóle ma miejsce. A miało.
To stado wilkołaków, to, które atakuje małe wioski w Podziemnym Świecie, zgrabnie omijając Miasta Kości (miasto centralne w każdym państwie zawsze miało taką nazwę, bo strzegły go kości i prochy Nocnych Łowców, Wiedźminów i kilku innych ras), to oczywiście Grex Mortem, czyli stado śmierci. Przewodził nim Greyback. Teraz zostali bez swojego pana i z tego, co wiedziałam władze i tak nie potrafiły ustalić, gdzie się znajdują. To było dla mnie niepojęte. Mają dostęp do ludzkiej technologii, do magii i innych rzeczy, a nie potrafią dowiedzieć się, gdzie jest grupa około dwudziestu osób? Co było nie tak z władzami??
Grex Mortem nie mieli teraz pana, ponieważ postanowił on zająć się rzeczą ważniejszą – Remusem Johnem Lupinem. Zająć się w sensie, jakiego nie chciałam znać. Oparłam głowę na podwiniętych pod klatkę piersiową nogach i chciałam przestać myśleć, ale wspomnienia mojego ukochanego przedzierały się przez wcale nie tak szczelną barierę, którą na szybko wybudowałam w głowie. Czułam, że jej ścianki powoli ustępują fali uśmiechów, słów, dotyków i żartów Remusa. Kiedy w końcu pękły, skrzywiłam się, a łzy popłynęły po moich policzkach. Były gorące i słone. Okropne uczucie wbijanego w moją klatkę piersiową tępego noża, wyrwało z moich ust cichy jęk. Ten nóż przebijał moje serce i płuca tak, że nie potrafiłam oddychać. Ale ból nie ustępował, bo ten, kto go wbijał wiedział, jak bardzo może mnie tym zranić. Tak, Greyback uwielbiał takie długie i tępe narzędzia. Zatapiała się znowu w ciemność, tak dobrze poznaną przez te dwa tygodnie. Chciała się od niej uwolnić, ale nie wiedziała jak. Nie było nic, czego mogłaby się złapać, nie było dna, od którego mogłaby się odepchnąć. Nie było nic. Tylko pustka, ciemność, cisza i cierpienie.
***
Przebudziłem się lekko i nie otwierając oczu chciałem przytulić do siebie Megan… Tylko, że jej tu nie było. Nie czułem jej zapachu, nie słyszałem jej równomiernego oddechu. Otworzyłem oczy i usiadłem, co było złym pomysłem. Tępy ból w głowie, uczucie rozrywanej skóry na boku klatki piersiowej. Miałem ranę ciętą, która chyba nie chciała się zagoić. Nabrałem powietrza i wstałem. Rozejrzałem się.
Cały pokój był z ciemnego drewna – podłoga, ściany i sufit. Łóżko, na którym spałem było pokaźnych rozmiarów, z kolumnami i rubinowymi kotarami oraz pościelą w takim samym kolorze. Obok niego po jednej stronie stała szafka, zaś po drugiej półka na książki. Podszedłem do niej i przejrzałem tytuły woluminów ułożonych na niej. Księgi były oprawione w skórę, niektóre były przepisami na eliksiry, inne opowiadały o sztuce łowiectwa. Odłożyłem książki i obróciłem się. Naprzeciwko łóżka stał kominek, obok niego bujany fotel, po drugiej stronie biurko. Jedyne okno w tym pomieszczeniu miało zamknięte okiennice. Chciałem je otworzyć, ale nie dało mi się. Wetchnąłem. Otworzyłem za to drzwi i wyszedłem na korytarz, na którego podłodze położony został czerwony dywan. Mijałem wejścia do innych pomieszczeń – czarne, wielkie wrota z mosiężnymi klamkami. W końcu wyszedłem do przestronnego pokoju, który chyba był salonem. Stała tam bowiem czarna, skórzana sofa, telewizor, stolik do kawy i dwie półki, zastawione rzeczami takimi jak noże, strzelby i małe rzeźby. Salon połączony był z przestronną kuchnią. Czarny marmur na blatach, mahoniowe drewno na półkach i szkarłatne kafelki naścienne i podłogowe dawały ciężki i zimny, ale nastrojowy efekt. Rozglądając się uznałem, że i tutaj okiennice są zamknięte. Nie próbowałem ich otwierać. Podchodząc do lodówki westchnąłem. Ten dom wyglądał normalnie.
Usłyszałem ciche pyknięcie, a potem otwieranie starych drzwi. Wyjrzałem zza ściany i zobaczyłem jego. Greyback wychodził z ukrytego w ścianie przejścia. Zamknął je, obrócił się i uśmiechnął do mnie. On też wyglądał normalnie – czarna koszula i takie same spodnie, do tego grafitowe mokasyny. Nie przypominał mi tego człowieka, którego bałem się przez całe życie. Był czysty, spokojny i opanowany. Ciekawe.
- Obudziłeś się – powiedział powoli, zachrypniętym głosem. – To bardzo dobrze i miło z twojej strony. Głodny? – Szedł nonszalancko w moją stronę.
Kiwnąłem głową, czując niepokój.
- Zrobię ci jedzenie. Myślę, że ty w tym czasie mógłbyś wziąć… - Zatrzymał się i przestał mówić. Wziął w dłonie jabłko z koszyka na owoce stojącego na wysepce kuchennej. Było krwistoczerwone. – Albo nie.
Cisnął jabłkiem w moją stronę. Złapałem je bez problemu, dzielnie znosząc jego przenikające spojrzenie. Kącik jego ust drgnął lekko.
- Świetny refleks – stwierdził.
- Po tatusiu – powiedziałem i ugryzłem owoc. Był pyszny. Soczysty i wyrazisty. Może dlatego, że dawno nic nie jadłem. – Dlaczego kazałeś mi spać tak długo? – Zapytałem o jedną z kilkunastu niezrozumiałych dla mnie rzeczy.
Greyback zaśmiał się cicho i podszedł do mnie. Stanął pół metra ode mnie.
- Chciałem żebyś wypoczął i dał mi czas na zamaskowanie wszystkiego, co już zrobiłem. Gdybym zostawiał cię tu samego, a ty byś nie spał, pewnie przyszłaby ci do głowy ucieczka, może nawet udałoby ci się ją uskutecznić. A tak… Jestem tutaj z tobą i nie muszę się martwić ewentualnymi utrudnieniami – wytłumaczył. – To tylko kwestia dobrze dawkowanego eliksiru.
- Czego ode mnie chcesz? – Pytałem dalej. Ogryzek po jabłku obejrzałem i zjadłem, nie pozostawiając nic.
- Tego, co zawsze. Przysługi i zabawy.
- Szkoda tylko, że nie oddajesz przysług – stwierdziłem cierpko. – Co mam zrobić?
- Jest pewien czarownik – podszedł do lodówki, otworzył ją. Wyciągnął sok pomarańczowy i sajgonki. – Który bardzo przeszkadza mojemu stadu. Chce on, co bardzo mnie śmieszy, zorganizować grupę kilku dzieci Lilith po to, by zniszczyć Grex Mortem. Zabawne, nie sądzisz? – Spojrzał na mnie, nalewając soku do dwóch szklanek. – Chcę się pozbyć jego, całego tego beznadziejnego ugrupowania i jeszcze dwóch osób. – Wstawił talerz z sajgonkami do mikrofali, po czym włączył ją i znów podszedł do mnie, podając mi szklankę z sokiem.
- Jakich dwóch osób? – Zapytałem, pijąc napój.
Mój rozmówca wyszedł z kuchni, wziął różdżkę z półki stojącej obok i machnął nią lekko cicho szeptając bardzo dobrze znane mi zaklęcie – „Accio”. Czarna teczka wylądowała w jego dłoni. Położył ją na blacie obok mnie.
- Przejrzyj.
Wahałem się. W końcu jednak uznałem, że nie mam innego wyjścia, więc musiałem otworzyć teczkę. W środku było sześć zdjęć. Dwaj mężczyźni, dwie kobiety i… Dwoje małych, słodkich dzieci. Dziewczynki i chłopca. Ona miała co najwyżej trzy latka, zaś on około pięciu. Przełknąłem ślinę. Nie. Nie każe mi zabić dzieci. Nie zrobi tego.
- Dlaczego sam nie możesz się ich pozbyć? – Spytałem, siląc się na spokojny ton.
- Och, to proste. Jestem zbyt poszukiwany. Zdobywanie informacji jest dla mnie zbyt trudne, a nie mogę zostawiać mojego stada samego na zbyt długo. – Powiedział Fenrir, stawiając talerz z jedzeniem na wysepce i odsuwając lekko stołek barowy. – Usiądź i zjedz, szczeniaczku.
Wykonałem polecenie, zabierając ze sobą szklankę z sokiem. Greyback usiadł obok mnie.
- A twoje stado? Ktoś stamtąd nie może tego zrobić? - Powstrzymywałem się od rzucenia na sajgonki. Bardzo je lubiłem, a do tego byłem niebywale głodny. Musiałem jednak dowiedzieć się jak najwięcej.
- To zwykli ludzie zmienieni w wilkołaki. Nie potrafią działać strategicznie i cicho. Umieją zabijać. Nic poza tym – wzruszył ramionami.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem.
- Dlatego potrzebujesz mnie. Co mam niby zrobić? Jak mam się dowiedzieć, gdzie szukać tych ludzi? Tutaj są tylko zdjęcia i nazwiska – zmarszczyłem brwi. Byłem dobrym zabójcą, pewnie przez lata spędzone na treningach z przyjaciółmi nefilim, wiedźminami, czy asasynami, ale nie potrafiłem myśleć dokładnie jak oni.
- Wszystko w swoim czasie – uśmiechnął się mężczyzna.
- Dobrze. A dlaczego akurat ja? Przecież lepszym materiałem na cichego zabójcę byłby asasyn na przykład – stwierdziłem.
- Ale nikt nie potrafi przy okazji zaspokoić moich potrzeb w ten sposób, w jaki ty umiesz to zrobić – powiedział cicho.
Spojrzałem w talerz.
- Co z dziećmi? Dlaczego i one są elementami w tej grze?
- Są pół wilkołakami, pół wampirami. Nie chcę, żeby coś takiego istniało.
Zesztywniałem. Lykanie. Co z Megan? I Marcelem?
- A jeśli nie będę chciał współpracować? – Zapytałem.
Zamiast odpowiedzi uzyskałem kilka zdjęć rzuconych na blat. Megan, Syriusz, James, Damien, Erick. Wszyscy ci, którzy byli mi najbliżsi. Greyback wziął pierwsze zdjęcie – Ericka.
- Erick Dean Lawson, nefilim, anioł i mroczny żniwiarz. Miejsce zamieszkania – urwał na chwilę. – Spichrzowa, kamienica. Jest gejem, ma chłopaka. Młodsza siostra, brat i rodzice. Szczęśliwa rodzina.
Zakończył. Rzucił zdjęcie i cisnął w nie nożem wyjętym zza paska. Wbił się w kartkę, a potem razem z nią w ścianę. Wziął kolejne zdjęcie.
- Syriusz Orion Black. Czarodziej. Miejsce zamieszkania Kustronia, mieszkanie . Ma dziewczynę Lexy Darkness. Młodszego brata, rodziców i wujka, który załatwił mu osobne mieszkanie.
Wziął zapalniczkę i podpalił zdjęcie. Spaliło się całe, pozostawiając czarny popiół. Następne zdjęcie.
- James Potter. Czarodziej. Miejsce zamieszkania aktualnie Stany Zjednoczone, Boston, Johnson Ave. Rodzice to jego jedyna rodzina.
Wstał, nalał wody do kubka, zwinął lekko zdjęcie i włożył do środka. Wziął kolejne.
- Damien Monter. Anioł i demon w jednym – uśmiechnął się lekko. – Miejsce zamieszkania Milczewskiego Bruna. Starsza siostra, dwaj starsi bracia i rodzice. Nienawidzą go wszyscy, poza najstarszym bratem. Gej, ma chłopaka, Ericka.
Wstał, wziął pistolet z półki w salonie i przestrzelił zdjęcie. Potem wziął ostatnie.
- Megan Night – zacmokał lekko. – Wilkołak, nefilim, czarodziej i czarownik, oraz asasyn. Trochę dużo, jak na taką małą dziewczynkę, co? – Zaśmiał się lekko. Czyli nie wiedział dokładnie, o rasach Megan.– Miejsce zamieszkania Milczewskiego Bruna, blok obok Montera. Brat bliźniak i rodzice, szczęśliwa rodzinka. Ma chłopaka… A może raczej miała. Remusa Lupina – uśmiechnął się okropnie.
Wziął długopis i napisał coś na zdjęciu.
- To się stanie, jeśli nie będziesz chciał współpracować – z uśmiechem podał mi zdjęcie i odszedł.
Napis przykrywał uśmiech Megan.
Cierpienie.
***
Marcel wyjrzał przez okno mojego pokoju. Spojrzałam na niego, a on uśmiechnął się do mnie lekko.
- Chodź do domu – powiedział, wyciągając do mnie rękę. On mógł mnie zobaczyć. Runa niewidzialności działała tylko dla ludzi.
Weszłam do pokoju.
- Zrobiłaś coś poza leżeniem w łóżku. Cieszę się, księżniczko – powiedział, tuląc mnie.
- Ta – miałam zachrypnięty głos. Rzadko ostatnio go używałam. – Chciałam wyjść z domu. Co o tym myślisz?
- Myślę, że to najlepszy pomysł, na jaki mogłaś wpaść - uśmiechnął się szeroko, ukazując rządek białych zębów, z długimi kłami.
- A takim razie, pójdę się wykąpać. – Wyplątałam się z jego objęć, cmoknęłam go w policzek i wparowałam do łazienki, zakluczając drzwi.
Puściłam gorącą wodę do wanny, wlałam najwięcej kolorowych płynów do mycia ciała, ile mogłam. Zdjęła ubrania, umyłam zęby, przeczesałam potargane włosy i weszłam do wody. Była cholernie gorąca. Moja skóra przybrała czerwonawy odcień. Ochlapałam twarz, zanurzyłam głowę. W mojej głowie rodził się plan.
Po ogoleniu, umyciu, wysuszeniu, wysmarowaniu i wypsikaniu mojego ciała byłam gotowa do wyjścia z łazienki. Przeniosłam się do sypialni. Założyłam czarną bokserkę, legginsy i szary sweterek. Włosy rozpuściłam. Paznokcie pomalowałam na czarno i dodałam trochę złotego brokatu. Nałożyłam na twarz podkład, na rzęsy tusz, na usta czarną szminkę. Oczy podkreśliłam kredką i odrobiną błyszczącego, szarego cienia. Wzięłam torebkę, spakowałam tam pistolet, nóż, pieniądze i kosmetyki. Ubrałam czarne koturny, krzyknęłam pożegnanie i wyszłam, wiedząc, że na noc nie wrócę. Czułam na sobie wzrok mojego bliźniaka, gdy szłam w stronę wyjścia z osiedla.
Zapukałam do drzwi mojej znajomej. Miałam nadzieję, że była w domu. Nie myliłam się. Otworzyła mi z uśmiechem. Na korytarz wylała się energiczna muzyka.
- Megan? Szukasz Syriusza? – Zapytała lekko się zacinając.
- Między innymi. Ale ciebie też. Mogę się wkręcić?
Rebecca zmarszczyła brwi, ale po chwili odsunęła się. Weszłam do środka.
- Co jest? – Dziewczyna złapała mnie za ramie.
- Chcę się pobawić. Tylko tyle. Gdzie Syriusz?
- W salonie, razem z resztą.
- Super.
Weszłam do wskazanego mi pomieszczenia. Wszyscy spojrzeli na mnie, zaś mój przyjacielo-ćpun zamknął mnie w uścisku.
- Co wy wszyscy macie z tym przytulaniem – mruknęłam cicho.
- Jak się czujesz? – Zapytał.
- Dobrze. A poczuję się lepiej, kiedy dasz mi piwo i skręta, albo coś innego – powiedziałam siadając obok nieznanego mi chłopaka, który wdychał jakiś proszek.
Byłam tam, gdzie chciałam być. To miało być moje nowe, głupie i pełne zapomnienia życie.
***
Nie zjadłem tego, co dostałem od Greybacka. Nie potrafiłem się zmusić. Patrzyłem na wszystkie zdjęcia po kolei. Erick z nożem w głowie, resztki spalonego Syriusza, zatopiony James, przestrzelony Damien i Megan… Nie chciałem, żeby to tak się skończyło. Wróciłem do sypialni, w której się obudziłem. Siadając na łóżku, wyciągnąłem z kieszeni spodni dwie rzeczy – naszyjnik i mały notesik mojej ukochanej. Wisiorek założyłem, a zeszycik o wymiarach 3x3 otworzyłem i zacząłem czytać. Pisała tam słowa, które opisywały dany dzień. Na górze była data, a na środku przymiotnik. Zostawiła go u mnie niedawno. Uśmiechnąłem się i przejechałem palcem po papierze. Kiedyś ona go dotykała… Czułem, że będę musiał znaleźć sposób na zobaczenie jej. Tak, żeby ona o tym nie wiedziała.
Wieczorem podjąłem decyzję. Wstałem i poszedłem do salonu. Rozejrzałem się. Nic. Wziąłem różdżkę Fenrira, mruknąłem zaklęcie i imię Megan. Zobaczyłem ją, jak przez okienko. Spała, zwinięta w kulkę i przykryta czarnym kocem. Nie wiedziałem, gdzie była, ale chyba wszystko było dobrze, bo miała na sobie makijaż. Czyli musiała gdzieś wyjść. Uśmiechnąłem się. Może wróciła do normalności.
To było uspokajające i uzależniające. Moja własna odmiana heroiny.
Drugi dzień po jego stracie wstawałam jedynie po to, żeby pójść do łazienki.
Pierwszy tydzień po jego stracie wstawałam już nawet po jedzenie.
Drugi tydzień po jego stracie pierwszy raz postanowiłam wyjść z domu.
***
Siedziałam na dachu domu z runą niewidzialności na ramieniu. Patrzyłam na ludzi, którzy wychodzili z naszej klatki schodowej i śpieszyli do pracy, do szkoły, bądź gdziekolwiek indziej. Zastanawiałam się, czy zdają sobie sprawę, jak wielkie szczęście mają… Żyją w tak prostym świecie. Bez codziennych ataków sił nadprzyrodzonych, bez niebezpiecznych przedmiotów magicznych, mogących wyrządzić milion razy większe szkody, niż głupia bomba atomowa, czy jakakolwiek inna. Gdzie wojna nie oznacza tylko arsenału metalowych, zimnych, bezdusznych przedmiotów, przeżywających załamanie nerwowe żołnierzy i niczego nierozumiejących cywili, ale także niewidzialnych ludzi, mogących zabić cię z najmniej oczekiwanym momencie, zaklęć, które sprawią tak wielkie cierpienie, że człowiek nie umrze, a zwariuje i pozostanie tak zawieszony między życiem a śmiercią na wieczność. Nie. Ich największym zmartwieniem mogli być zabójcy, którzy zbiegli z tutejszego więzienia kilka dni temu, złodziej, który okradł pobliski sklepik, czy nierozważni kierowcy, raz po raz zabijający niczego niespodziewających się przechodniów. Może od czasu do czasu trafi się jakiś pedofil, o którym media będą mówić całymi dniami, bo zgwałcił czteroletniego chłopca. Ich nie obchodził psychopata, który wstrzykiwał dzieciom demoniczną krew, po to, by stworzyć niepokonaną armię. Ich nie obchodziło stado wilkołaków wyjętych spod prawa, biegające po całym Podziemnym Świecie i zabijające wszystko na swojej drodze (może za wyjątkiem niektórych kobiet, bądź – jak kto woli – mężczyzn, których najpierw gwałcili, a oni umierali z wycieńczenia). Ich nie obchodził stary ród wampirów, które uznały, że na świecie nie ma miejsca dla zwykłych ludzi i szykują zmasowany atak w Nowym Jorku. Ich nie obchodził nawet traktat podpisany pomiędzy kilkoma galaktykami odnośnie Układu Słonecznego (który - jak się w przybliżeniu podaje - zniknie za 2mld lat), mówiący o tym, że kiedy planety z naszego układu zaczną wybuchać inne galaktyki wykorzystają tą energię dla siebie. Nie. Oni teraz szli do pracy, szkoły, koleżanki, kolegi, czy kogokolwiek innego i nie mieli czasu na myślenie nad tym, czy coś takiego w ogóle ma miejsce. A miało.
To stado wilkołaków, to, które atakuje małe wioski w Podziemnym Świecie, zgrabnie omijając Miasta Kości (miasto centralne w każdym państwie zawsze miało taką nazwę, bo strzegły go kości i prochy Nocnych Łowców, Wiedźminów i kilku innych ras), to oczywiście Grex Mortem, czyli stado śmierci. Przewodził nim Greyback. Teraz zostali bez swojego pana i z tego, co wiedziałam władze i tak nie potrafiły ustalić, gdzie się znajdują. To było dla mnie niepojęte. Mają dostęp do ludzkiej technologii, do magii i innych rzeczy, a nie potrafią dowiedzieć się, gdzie jest grupa około dwudziestu osób? Co było nie tak z władzami??
Grex Mortem nie mieli teraz pana, ponieważ postanowił on zająć się rzeczą ważniejszą – Remusem Johnem Lupinem. Zająć się w sensie, jakiego nie chciałam znać. Oparłam głowę na podwiniętych pod klatkę piersiową nogach i chciałam przestać myśleć, ale wspomnienia mojego ukochanego przedzierały się przez wcale nie tak szczelną barierę, którą na szybko wybudowałam w głowie. Czułam, że jej ścianki powoli ustępują fali uśmiechów, słów, dotyków i żartów Remusa. Kiedy w końcu pękły, skrzywiłam się, a łzy popłynęły po moich policzkach. Były gorące i słone. Okropne uczucie wbijanego w moją klatkę piersiową tępego noża, wyrwało z moich ust cichy jęk. Ten nóż przebijał moje serce i płuca tak, że nie potrafiłam oddychać. Ale ból nie ustępował, bo ten, kto go wbijał wiedział, jak bardzo może mnie tym zranić. Tak, Greyback uwielbiał takie długie i tępe narzędzia. Zatapiała się znowu w ciemność, tak dobrze poznaną przez te dwa tygodnie. Chciała się od niej uwolnić, ale nie wiedziała jak. Nie było nic, czego mogłaby się złapać, nie było dna, od którego mogłaby się odepchnąć. Nie było nic. Tylko pustka, ciemność, cisza i cierpienie.
***
Przebudziłem się lekko i nie otwierając oczu chciałem przytulić do siebie Megan… Tylko, że jej tu nie było. Nie czułem jej zapachu, nie słyszałem jej równomiernego oddechu. Otworzyłem oczy i usiadłem, co było złym pomysłem. Tępy ból w głowie, uczucie rozrywanej skóry na boku klatki piersiowej. Miałem ranę ciętą, która chyba nie chciała się zagoić. Nabrałem powietrza i wstałem. Rozejrzałem się.
Cały pokój był z ciemnego drewna – podłoga, ściany i sufit. Łóżko, na którym spałem było pokaźnych rozmiarów, z kolumnami i rubinowymi kotarami oraz pościelą w takim samym kolorze. Obok niego po jednej stronie stała szafka, zaś po drugiej półka na książki. Podszedłem do niej i przejrzałem tytuły woluminów ułożonych na niej. Księgi były oprawione w skórę, niektóre były przepisami na eliksiry, inne opowiadały o sztuce łowiectwa. Odłożyłem książki i obróciłem się. Naprzeciwko łóżka stał kominek, obok niego bujany fotel, po drugiej stronie biurko. Jedyne okno w tym pomieszczeniu miało zamknięte okiennice. Chciałem je otworzyć, ale nie dało mi się. Wetchnąłem. Otworzyłem za to drzwi i wyszedłem na korytarz, na którego podłodze położony został czerwony dywan. Mijałem wejścia do innych pomieszczeń – czarne, wielkie wrota z mosiężnymi klamkami. W końcu wyszedłem do przestronnego pokoju, który chyba był salonem. Stała tam bowiem czarna, skórzana sofa, telewizor, stolik do kawy i dwie półki, zastawione rzeczami takimi jak noże, strzelby i małe rzeźby. Salon połączony był z przestronną kuchnią. Czarny marmur na blatach, mahoniowe drewno na półkach i szkarłatne kafelki naścienne i podłogowe dawały ciężki i zimny, ale nastrojowy efekt. Rozglądając się uznałem, że i tutaj okiennice są zamknięte. Nie próbowałem ich otwierać. Podchodząc do lodówki westchnąłem. Ten dom wyglądał normalnie.
Usłyszałem ciche pyknięcie, a potem otwieranie starych drzwi. Wyjrzałem zza ściany i zobaczyłem jego. Greyback wychodził z ukrytego w ścianie przejścia. Zamknął je, obrócił się i uśmiechnął do mnie. On też wyglądał normalnie – czarna koszula i takie same spodnie, do tego grafitowe mokasyny. Nie przypominał mi tego człowieka, którego bałem się przez całe życie. Był czysty, spokojny i opanowany. Ciekawe.
- Obudziłeś się – powiedział powoli, zachrypniętym głosem. – To bardzo dobrze i miło z twojej strony. Głodny? – Szedł nonszalancko w moją stronę.
Kiwnąłem głową, czując niepokój.
- Zrobię ci jedzenie. Myślę, że ty w tym czasie mógłbyś wziąć… - Zatrzymał się i przestał mówić. Wziął w dłonie jabłko z koszyka na owoce stojącego na wysepce kuchennej. Było krwistoczerwone. – Albo nie.
Cisnął jabłkiem w moją stronę. Złapałem je bez problemu, dzielnie znosząc jego przenikające spojrzenie. Kącik jego ust drgnął lekko.
- Świetny refleks – stwierdził.
- Po tatusiu – powiedziałem i ugryzłem owoc. Był pyszny. Soczysty i wyrazisty. Może dlatego, że dawno nic nie jadłem. – Dlaczego kazałeś mi spać tak długo? – Zapytałem o jedną z kilkunastu niezrozumiałych dla mnie rzeczy.
Greyback zaśmiał się cicho i podszedł do mnie. Stanął pół metra ode mnie.
- Chciałem żebyś wypoczął i dał mi czas na zamaskowanie wszystkiego, co już zrobiłem. Gdybym zostawiał cię tu samego, a ty byś nie spał, pewnie przyszłaby ci do głowy ucieczka, może nawet udałoby ci się ją uskutecznić. A tak… Jestem tutaj z tobą i nie muszę się martwić ewentualnymi utrudnieniami – wytłumaczył. – To tylko kwestia dobrze dawkowanego eliksiru.
- Czego ode mnie chcesz? – Pytałem dalej. Ogryzek po jabłku obejrzałem i zjadłem, nie pozostawiając nic.
- Tego, co zawsze. Przysługi i zabawy.
- Szkoda tylko, że nie oddajesz przysług – stwierdziłem cierpko. – Co mam zrobić?
- Jest pewien czarownik – podszedł do lodówki, otworzył ją. Wyciągnął sok pomarańczowy i sajgonki. – Który bardzo przeszkadza mojemu stadu. Chce on, co bardzo mnie śmieszy, zorganizować grupę kilku dzieci Lilith po to, by zniszczyć Grex Mortem. Zabawne, nie sądzisz? – Spojrzał na mnie, nalewając soku do dwóch szklanek. – Chcę się pozbyć jego, całego tego beznadziejnego ugrupowania i jeszcze dwóch osób. – Wstawił talerz z sajgonkami do mikrofali, po czym włączył ją i znów podszedł do mnie, podając mi szklankę z sokiem.
- Jakich dwóch osób? – Zapytałem, pijąc napój.
Mój rozmówca wyszedł z kuchni, wziął różdżkę z półki stojącej obok i machnął nią lekko cicho szeptając bardzo dobrze znane mi zaklęcie – „Accio”. Czarna teczka wylądowała w jego dłoni. Położył ją na blacie obok mnie.
- Przejrzyj.
Wahałem się. W końcu jednak uznałem, że nie mam innego wyjścia, więc musiałem otworzyć teczkę. W środku było sześć zdjęć. Dwaj mężczyźni, dwie kobiety i… Dwoje małych, słodkich dzieci. Dziewczynki i chłopca. Ona miała co najwyżej trzy latka, zaś on około pięciu. Przełknąłem ślinę. Nie. Nie każe mi zabić dzieci. Nie zrobi tego.
- Dlaczego sam nie możesz się ich pozbyć? – Spytałem, siląc się na spokojny ton.
- Och, to proste. Jestem zbyt poszukiwany. Zdobywanie informacji jest dla mnie zbyt trudne, a nie mogę zostawiać mojego stada samego na zbyt długo. – Powiedział Fenrir, stawiając talerz z jedzeniem na wysepce i odsuwając lekko stołek barowy. – Usiądź i zjedz, szczeniaczku.
Wykonałem polecenie, zabierając ze sobą szklankę z sokiem. Greyback usiadł obok mnie.
- A twoje stado? Ktoś stamtąd nie może tego zrobić? - Powstrzymywałem się od rzucenia na sajgonki. Bardzo je lubiłem, a do tego byłem niebywale głodny. Musiałem jednak dowiedzieć się jak najwięcej.
- To zwykli ludzie zmienieni w wilkołaki. Nie potrafią działać strategicznie i cicho. Umieją zabijać. Nic poza tym – wzruszył ramionami.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem.
- Dlatego potrzebujesz mnie. Co mam niby zrobić? Jak mam się dowiedzieć, gdzie szukać tych ludzi? Tutaj są tylko zdjęcia i nazwiska – zmarszczyłem brwi. Byłem dobrym zabójcą, pewnie przez lata spędzone na treningach z przyjaciółmi nefilim, wiedźminami, czy asasynami, ale nie potrafiłem myśleć dokładnie jak oni.
- Wszystko w swoim czasie – uśmiechnął się mężczyzna.
- Dobrze. A dlaczego akurat ja? Przecież lepszym materiałem na cichego zabójcę byłby asasyn na przykład – stwierdziłem.
- Ale nikt nie potrafi przy okazji zaspokoić moich potrzeb w ten sposób, w jaki ty umiesz to zrobić – powiedział cicho.
Spojrzałem w talerz.
- Co z dziećmi? Dlaczego i one są elementami w tej grze?
- Są pół wilkołakami, pół wampirami. Nie chcę, żeby coś takiego istniało.
Zesztywniałem. Lykanie. Co z Megan? I Marcelem?
- A jeśli nie będę chciał współpracować? – Zapytałem.
Zamiast odpowiedzi uzyskałem kilka zdjęć rzuconych na blat. Megan, Syriusz, James, Damien, Erick. Wszyscy ci, którzy byli mi najbliżsi. Greyback wziął pierwsze zdjęcie – Ericka.
- Erick Dean Lawson, nefilim, anioł i mroczny żniwiarz. Miejsce zamieszkania – urwał na chwilę. – Spichrzowa, kamienica. Jest gejem, ma chłopaka. Młodsza siostra, brat i rodzice. Szczęśliwa rodzina.
Zakończył. Rzucił zdjęcie i cisnął w nie nożem wyjętym zza paska. Wbił się w kartkę, a potem razem z nią w ścianę. Wziął kolejne zdjęcie.
- Syriusz Orion Black. Czarodziej. Miejsce zamieszkania Kustronia, mieszkanie . Ma dziewczynę Lexy Darkness. Młodszego brata, rodziców i wujka, który załatwił mu osobne mieszkanie.
Wziął zapalniczkę i podpalił zdjęcie. Spaliło się całe, pozostawiając czarny popiół. Następne zdjęcie.
- James Potter. Czarodziej. Miejsce zamieszkania aktualnie Stany Zjednoczone, Boston, Johnson Ave. Rodzice to jego jedyna rodzina.
Wstał, nalał wody do kubka, zwinął lekko zdjęcie i włożył do środka. Wziął kolejne.
- Damien Monter. Anioł i demon w jednym – uśmiechnął się lekko. – Miejsce zamieszkania Milczewskiego Bruna. Starsza siostra, dwaj starsi bracia i rodzice. Nienawidzą go wszyscy, poza najstarszym bratem. Gej, ma chłopaka, Ericka.
Wstał, wziął pistolet z półki w salonie i przestrzelił zdjęcie. Potem wziął ostatnie.
- Megan Night – zacmokał lekko. – Wilkołak, nefilim, czarodziej i czarownik, oraz asasyn. Trochę dużo, jak na taką małą dziewczynkę, co? – Zaśmiał się lekko. Czyli nie wiedział dokładnie, o rasach Megan.– Miejsce zamieszkania Milczewskiego Bruna, blok obok Montera. Brat bliźniak i rodzice, szczęśliwa rodzinka. Ma chłopaka… A może raczej miała. Remusa Lupina – uśmiechnął się okropnie.
Wziął długopis i napisał coś na zdjęciu.
- To się stanie, jeśli nie będziesz chciał współpracować – z uśmiechem podał mi zdjęcie i odszedł.
Napis przykrywał uśmiech Megan.
Cierpienie.
***
Marcel wyjrzał przez okno mojego pokoju. Spojrzałam na niego, a on uśmiechnął się do mnie lekko.
- Chodź do domu – powiedział, wyciągając do mnie rękę. On mógł mnie zobaczyć. Runa niewidzialności działała tylko dla ludzi.
Weszłam do pokoju.
- Zrobiłaś coś poza leżeniem w łóżku. Cieszę się, księżniczko – powiedział, tuląc mnie.
- Ta – miałam zachrypnięty głos. Rzadko ostatnio go używałam. – Chciałam wyjść z domu. Co o tym myślisz?
- Myślę, że to najlepszy pomysł, na jaki mogłaś wpaść - uśmiechnął się szeroko, ukazując rządek białych zębów, z długimi kłami.
- A takim razie, pójdę się wykąpać. – Wyplątałam się z jego objęć, cmoknęłam go w policzek i wparowałam do łazienki, zakluczając drzwi.
Puściłam gorącą wodę do wanny, wlałam najwięcej kolorowych płynów do mycia ciała, ile mogłam. Zdjęła ubrania, umyłam zęby, przeczesałam potargane włosy i weszłam do wody. Była cholernie gorąca. Moja skóra przybrała czerwonawy odcień. Ochlapałam twarz, zanurzyłam głowę. W mojej głowie rodził się plan.
Po ogoleniu, umyciu, wysuszeniu, wysmarowaniu i wypsikaniu mojego ciała byłam gotowa do wyjścia z łazienki. Przeniosłam się do sypialni. Założyłam czarną bokserkę, legginsy i szary sweterek. Włosy rozpuściłam. Paznokcie pomalowałam na czarno i dodałam trochę złotego brokatu. Nałożyłam na twarz podkład, na rzęsy tusz, na usta czarną szminkę. Oczy podkreśliłam kredką i odrobiną błyszczącego, szarego cienia. Wzięłam torebkę, spakowałam tam pistolet, nóż, pieniądze i kosmetyki. Ubrałam czarne koturny, krzyknęłam pożegnanie i wyszłam, wiedząc, że na noc nie wrócę. Czułam na sobie wzrok mojego bliźniaka, gdy szłam w stronę wyjścia z osiedla.
Zapukałam do drzwi mojej znajomej. Miałam nadzieję, że była w domu. Nie myliłam się. Otworzyła mi z uśmiechem. Na korytarz wylała się energiczna muzyka.
- Megan? Szukasz Syriusza? – Zapytała lekko się zacinając.
- Między innymi. Ale ciebie też. Mogę się wkręcić?
Rebecca zmarszczyła brwi, ale po chwili odsunęła się. Weszłam do środka.
- Co jest? – Dziewczyna złapała mnie za ramie.
- Chcę się pobawić. Tylko tyle. Gdzie Syriusz?
- W salonie, razem z resztą.
- Super.
Weszłam do wskazanego mi pomieszczenia. Wszyscy spojrzeli na mnie, zaś mój przyjacielo-ćpun zamknął mnie w uścisku.
- Co wy wszyscy macie z tym przytulaniem – mruknęłam cicho.
- Jak się czujesz? – Zapytał.
- Dobrze. A poczuję się lepiej, kiedy dasz mi piwo i skręta, albo coś innego – powiedziałam siadając obok nieznanego mi chłopaka, który wdychał jakiś proszek.
Byłam tam, gdzie chciałam być. To miało być moje nowe, głupie i pełne zapomnienia życie.
***
Nie zjadłem tego, co dostałem od Greybacka. Nie potrafiłem się zmusić. Patrzyłem na wszystkie zdjęcia po kolei. Erick z nożem w głowie, resztki spalonego Syriusza, zatopiony James, przestrzelony Damien i Megan… Nie chciałem, żeby to tak się skończyło. Wróciłem do sypialni, w której się obudziłem. Siadając na łóżku, wyciągnąłem z kieszeni spodni dwie rzeczy – naszyjnik i mały notesik mojej ukochanej. Wisiorek założyłem, a zeszycik o wymiarach 3x3 otworzyłem i zacząłem czytać. Pisała tam słowa, które opisywały dany dzień. Na górze była data, a na środku przymiotnik. Zostawiła go u mnie niedawno. Uśmiechnąłem się i przejechałem palcem po papierze. Kiedyś ona go dotykała… Czułem, że będę musiał znaleźć sposób na zobaczenie jej. Tak, żeby ona o tym nie wiedziała.
Wieczorem podjąłem decyzję. Wstałem i poszedłem do salonu. Rozejrzałem się. Nic. Wziąłem różdżkę Fenrira, mruknąłem zaklęcie i imię Megan. Zobaczyłem ją, jak przez okienko. Spała, zwinięta w kulkę i przykryta czarnym kocem. Nie wiedziałem, gdzie była, ale chyba wszystko było dobrze, bo miała na sobie makijaż. Czyli musiała gdzieś wyjść. Uśmiechnąłem się. Może wróciła do normalności.
To było uspokajające i uzależniające. Moja własna odmiana heroiny.
Lunaris